poniedziałek, 5 lipca 2021

Undead dungeon 2.05 Czy on wie co ma w ofercie?

 Hans był nieco zaskoczony pojawieniem się specjalnego klienta. Sandar, Watażka Wyrzutków z Pittsburga. Był to nowy ważny kontrahent. Dotychczas kupił od niego tylko jedną niewolnicę. 

Patrząc jak teraz wygląda ta niewolnica był pewien, że nie zamierza jej sprzedawać. Jej ubiór nie tylko się zmienił, największe zmiany w jej oczach. Była pewna siebie i zdawała się szukać okazji do walki. Widywał takie spojrzenie wśród niektórych niewolników bojowych. Tacy byli trudni.. ,jeśli jednak udało się zdobyć ich lojalność okazywali się warci swojej wagi w złocie.

Zastanawiał się jakich okazów może teraz szukać.

No klient to klient.

-Jakich niewolników Pan szuka?

-Pragnę otworzyć w Pittsburgu dom publiczny. Ostatnio coraz bardziej uwidocznia się zapotrzebowanie na takie usługi. Wezmę najlepsze. Jeśli masz niewolników, którzy mogą wyróżnić się jakimiś szczególnymi cechami, to też ich kupie. Mam na myśli umiejętności, lub jakieś talenty. Stać mnie.

W tym momencie słudzy Sandara otworzyli niesioną za nim kufer. Sama skrzynia była zaś wypełniona złotymi monetami. W środku zaś musiały być co najmniej cztery standardowe skrzynki do transportu monet. Jeśli dobrze, to rozegra to naprawdę dobrze dziś zarobi.

***

Cóż czas zrealizować oficjalny cel w jakim tu przybyłem. Zakup niewolnic do miejskiego burdelu. Towarzyszyło mi dwóch gwardzistów, Diana i Mortimer. Szczególnie liczę na reakcje gwardzistów i Mortimera. Cóż… moje pożądanie seksualne właściwie już nie istnieje. Od czasu reinkarnacji nie poświęciłem tym sprawą, ani jednej myśli. Nawet jak Diana i Zaria paradowały obok mnie pół nago. Nawet jak mi się podobało, to nie czułem pożądania. Więc ocenę oprę na reakcjach tych, którzy żądzy nadal podlegają. Diana stoi tu jako przykład tego jak wyglądają moi niewolnicy.

No zaczynajmy. Potrzebuje co najmniej kilku dziewcząt. Co najmniej pięciu, może ośmiu.

No zaczynamy.

Ostatecznie wybrałem kilka dziewcząt. Właściwie proces wyglądał tak samo za każdym razem. Pracownik Hansa wprowadzał niewolnicę. Hans ją prezentował, zaś w trakcie pokazu dziewczyna się rozbierała. Cóż mimo, że nie czuje pożądania umiem nadal ocenić co ładnie wygląda. Magia zaś pomogła mi ocenić statusy dziewcząt. 

Mam szczęście bo udało mi się kupić byłą burdelmame. Do tego kilka dziewczyn. Już chciałem się zbierać gdy wprowadzili kolejną dziewczynę.

-Nie o nią chodziło!!!

Nie ta? Dziwne. Zaraz…

-Chce ją zobaczyć i porozmawiać.

-Chętnie Panie, ale ona nie ma języka. Ktoś jej go uciął zanim ją kupiłem. Do tego jest problem z jej charakterem.

Hmm… chyba się domyślam.

-Znam na to sposób. Zostaw nas samych. Straż odejść.

Musiałem jeszcze ponaglić swoją świtę, ale w końcu zostaliśmy sami. Przyjrzałem się dokładniej dziewczynie. Ciało poznaczone bliznami, wydawała się wysportowana. Blond włosy. W niebieskich oczach zaś był gniew i mierzyła mnie ostrym spojrzeniem. Hmm… wydaje mi się, że ktoś obciął jej też uszy… nie rozumiem po co.

W pewnym momencie zaczęła szykować się do ataku. Jednak wiedziałem nieco więcej o sobie. 

Uwolniłem część mojej magicznej aury by wywrzeć na nią presję.

Podziałało upadła na podłogę z wyrazem przerażenia na twarzy.

Wiatr śmierci, uosobienie końca wszystkiego. Niewielu może ustać gdy spojrzy w czeluść najgłębszej otchłani.

Skoro już ją uspokoiłem…

-Aperi mihi anima tua.

Poczułem jak moja świadomość sięga poza ciało i po chwili dotarła tam gdzie pragnąłem.

-Co to było?! To jakiś potwór…

-To, że posiadam moc jakiej nie rozumiesz, nie znaczy, że jestem potworem.

Spojrzała na mnie wytrzeszczonymi oczami.

-Co?! On coś powiedział? Jak skoro nie porusza ustami.

-Za pomocą magii wkradłem się do twojego umysły więc mogę z tobą rozmawiać bez użycia głosu. Spokojnie nie mam ci za złe tej wcześniejszej próby. Chcę wiedzieć czemu wśród tutejszych niewolników jest szlachcianka z uciętym językiem i obciętymi uszami.


czwartek, 24 czerwca 2021

Undead Dungeon 2.04 To tylko Interesy

Vorsen przygotował się akurat do spotkania biznesowego. W przypadku innych klientów po prostu poprawiałby ubranie i wyszukiwałby jakiejś wady w porządku swojego biura. Jednak był pewien, że on nie zwróciłby na takie szczegóły większej uwagi.

Miał przeczucie, że ten klient jest inny niż pozostali. Wiązało się to nie tylko z tym, że wprowadził nową metodę produkcji eliksirów, dzięki której był już blisko monopolu.

Przez skórę czuł, że sekret jaki skrywa jego kontrahent jest większy i bardziej mroczny niż wszystkie mroczne sekrety kolegiów magii. Nawiasem mówiąc znał też takie, które po latach nadal jeżyły mu włosy na plecach.

Nie mógł jednak zaprzeczyć, że ta współpraca przynosiła mu wielkie korzyści. Nie tylko w postaci pieniędzy ze sprzedaży.

Od kiedy w Pittsburgu pojawił się nowy Pan, okoliczne grupy bandytów zaczęły znikać. Na ich miejsce pojawiały się nowe, lecz i te po jakimś czasie znikały. Było jasne, że ktoś im pomaga zniknąć. Los bandytów go nie obchodził. Ważne, że drogi były o wiele bezpieczniejsze. Co pozwalało nieco ograniczyć koszta.

Co do samego Pittsburga. Atmosfera w samym mieście uległa znacznej poprawie. Co było dość oczywiste, zwarzywszy na to kto dawniej piastował tam władzę. Jednak kilka rzeczy się zmieniło. W mieście pojawili się tajemniczy strażnicy całkowicie odziani w pełno płytowe pancerze. Do tego część mieszkańców została powołana do jakieś formacji wojskowej zwanej pajęczą gwardią. Do tego jakiś ogr w czarnej masce. Oprócz tego Kruk przeszedł na stronę nowego władcy miasta. Wszystko wskazywało też na to, że władca miasta wziął pod swoje skrzydła nowych uczniów.

Według jednego z jego agentów sami mieszkańcy miasta również zaczęli się zmieniać. Nie było już w nich smutku, ani rozpaczy, ale wyzierał z nich jakiś rodzaj mroku.

Sandar Watażka Wyrzutków z Pittsburga.

Niezwykle tajemnicza i zagadkowa postać. Mag o mocy tak wielkiej, że większość magów zwyczajnie nie byłaby wstanie jej wyczuć.  Do tego opracował nową metodę produkcji eliksirów. Chociaż nie potrafił wskazać, gdzie znajduje się miejsce, w którym je wytwarza.

Mimo tych wszystkich niewiadomych jednego był pewien. Jeśli będzie nadal trzymał się swoich umów z Sandarem, to nadal będzie zarabiał na tej znajomości. Jeśli zaś spróbuje go zdradzić to śmierć lub też tortury będą relaksem w porównaniu z tym co każe z nim zrobić Sandar.

Niepojęte było też jedno słowo. Z jakiegoś powodu budziło w nim większy niepokój niż Sandar i wszystko co z nim związane razem wzięte. Nie miał pojęcie co ono znaczy. Czy to czyjeś imię, czy może nazwa jakiegoś przedmiotu, albo rytuału, o może fragment inkantacji.

Jedno słowo, które wywoływało u niego strach.

NEKROLI.

W końcu jednak walnął się w głowę. Chyba za dużo pracuje, bo dostaje od tego wszystkiego paranoi. Zresztą gdy przebywał bezpośrednio w kolegiach sam uczestniczył w wielu tajnych porozumieniach. Po prostu Sandar ma swoje własne tajemne porozumienie dotyczące jego metody produkcji eliksirów i utrzymania władzy w Pittsburgu. Porozumienie takie jak te, które w kolegiach magicznych zawiązywane jest co najmniej kilka razy w roku.

W końcu zwrócił się twarzą do ołtarzyka na, którym stały posążki boga handlu i kupiectwa, oraz bogini magii, sprawiedliwości i mądrości. Odmówił, krótką modlitwę i wyszedł z pokoju. Zbliżała się pora spotkania.

***

Sandar miał na sobie swoją czarną szatę i laskę zakończoną wielką czaszką. Jak zwykle emanował trudną do wyczucia aurą magiczną. Po prawdzie był ciekaw jaką naprawdę dysponuje mocą. Jednak wolałby się niedowiadywać. Był przekonany, że gdyby Sandar pokazał co naprawdę potrafi to skutki byłyby katastrofalne.

Zmianię uległa zaś jego świta. Dziewczyna którą kupił miała na sobie elegancką draperiowaną suknię z gorsetem. W odzianych w długie rękawice ramionach zaś trzymała różdżkę. Największej zmianie uległo zaś jej spojrzenie. Nie patrzyła już jak zaszczuty pies. Bardziej wyglądała jak drapieżnik szukający ofiary. Obstawiał, że rozwinęła się w kierunku magii ofensywnej. Takie spojrzenie było typowe dla takich magów.

Druga osoba nosiła strój całkowicie zakrywający jej ciało wraz z woalką ukrywającą twarz. Jednak zdobienia wraz z z projektem nakrycia głowy z którego odchodziły dwa rogi do których były przyczepione dwie szarfy, nadawały jej wyglądu kapłanki. Coraz więcej niewiadomych.

W miarę normalnie wyglądali ci ludzie w czarnych zbrojach. Jedyne co ich wyróżniało to zdobienia w formie pająków. Czaszki były dość powszechnym elementem zdobniczym.

Koniec obserwacji czas było przejść do rzeczy.

Najpierw trzeba było omówić kwestie nowych dostaw eliksirów. Popyt na nie rósł szybciej niż myślał. Sandar jednak zapewnił go, że zwerbował lokalnego mistrza alchemicznego. Dokładnie byłego członka gildii Alchemików Ratufera. Zresztą aktualny mistrz gildii alchemików zgłupiał przez ostatnie lata. Chyba jego mózg zmienia się w te jego wielkie wąsy. Zresztą ważne, że dostawy mają wzrosnąć. Wąsacz z wozu, złoto do kieszeni.

-Mam jednak jeszcze inną sprawę.

W tym momencie Sandar położył na jego biurku kamień.

-To ruda srebra. Mam też już potwierdzenie. W pobliżu Pittsburga jest złoże srebra.

SREBRO!!!

Gdyby to była jakaś kreskówka z tle rozległby się głos dzwonka od starego typu kasy sklepowej.

-Czego dokładnie ode mnie oczekujesz?

W okolicach Piisburga, jest co prawda złoże, jednak jest dość oddalone od miasta. Dlatego też planuje założyć nową wioskę górniczą. Jednak potrzebuje ludzi obeznanych z wydobyciu i wytopie srebra. Do tego chcę kupić potrzebne narzędzia.

Umysł Vorsena wszedł na wyższe obroty. Mógł właściwie załatwić tą sprawę na kilka sposobów. Po pierwsze podać cenę za narzędzia, zorganizować poszukiwanie pracowników i wziąć kasę z góry. Druga opcja wymagała wyłożenia z góry pewnej ilości pieniędzy… zapewne dużej ich ilości. Jednak zapewne zwróciłyby się w ciągu kilku lat, dalej to byłby zysk. Do tego miałby możliwość otwarcia jeszcze kilku mniejszych interesów.

-Jestem gotów zainwestować w tę kopalnie.

-W zamian chcesz udziału w zyskach i możliwości otworzenia własnych interesów.

-Oczywiści.

Dalsza rozmowa przybrała formę wstępnych negocjacji. Vorsen musiał przyznać, że Sandar nieco nauczył się o targowaniu. Udało im się ustalić podstawy przyszłej umowy. Resztę zaś mieli ustalić po dokładnej weryfikacji czystości rudy, co miało trwać do wieczora.

Zresztą podobno Sandar miał jakiś interes do jego bratanka Hansa.

sobota, 29 maja 2021

Undead Dungeon 2.03 Odrzucony.

 Stałem w jednej sal lochu przed sodą miałem dwadzieścia siedem osób.

Dianę w nowej czarnej sukni. Na ziemi wraz z bladym pudrem mogłaby uchodzić za jakąś gothic lolite.

Zaria w pełnej czarnej szacie z nakryciem głowy ze zwieńczeniem w kształcie półokręgu z którego boków spływały dwie czarne wstęgi Twarz zaś zakrywał welon. Cały strój zaś był ozdobiony purpurowymi akcentami.

Prócz nich było jeszcze jest jeszcze dwudziestu pięciu członków pajęczej gwardii.

-Słuchajcie mnie uważnie. Jutro rano udajemy się do Worgl.  Jak zapewne wiecie, władca Worgl jest naszym głównym klientem, który skupuje nasze mikstury, dlatego macie zachowywać się porządnie w Worgl. Żadnych bójek, pijaństwa lub zaczepiania dziewcząt. Najważniejsze macie nie wspominać o kulcie, ani o Nekroli. Pamiętajcie, że nadal się ukrywamy.

Nie zamierzam się afiszować z tym, że jestem panem nieumarłych, ani z wiarą w Nekroli. W każdym razie jeszcze nie… Jakby nie patrzeć mam armię i mogę swobodnie rozbudowywać ją do dziesiątek lub setek tysięcy, ale nadal to małe terytorium łatwe do zalania wielką falą wojsk. Miałbym wdawać się w wojnę by zostać na kupie gruzów? Nawet jeśli bym wygrał to byłoby bardziej niż pyrrusowe zwycięstwo. Zresztą schodzimy z tematu.

-Od teraz wszystko co powiem jest tajne. To znaczy, że macie o tym nie rozmawiać, zwłaszcza w Worgl. Wszyscy zrozumieli.

Zmierzyłem wszystkich spojrzeniem.

-Po pierwsze udamy się do Worlg by nawiązać umowę, która zapewni nam środki do wydobycia i wytopu pobliskich złóż srebra. Po drugie. Doszły mnie słuchy, że część młodych mężczyzn z naszego miasta zaczęła nachalnie zalecać się do każdej dziewczyny w mieście.

Kilku chłopaków spojrzało w bok. Udam, że tego nie widziałem. Diana i Zaria spojrzały na nich nieprzychylnie. Co się im dziwić? Musiały znosić podobne traktowanie ze strony baronowych, chociaż moi nie przekroczyli, ani nie naruszyli żadnej granicy.

– By ukrócić takie sytuacje, wraz z radą miejską uznałem, że w mieście potrzebny jest zamtuz. Diana później o tym porozmawiamy. To tyle. Rozejść się i przygotować do drogi.

Wieczorem musiałem jeszcze porozmawiać z Dianą i Zarią. Tak martwiły się losem dziewcząt, zwłaszcza Diana. Nie dziwię się, była blisko podobnego losu. Też o tym myślałem. Myślę, że po prostu dam wybór niewolnicą, a po kilku latach pracy zwrócę im wolność.

***

Droga do Worlg minęła bez problemów z jednym wyjątkiem. Po drodze mieliśmy małą atrakcje. Mianowicie w połowie drogi napadli na nas bandyci. Właściwie podobny poziom co baronowi.

Dałem się wykazać moim podwładny, sam nie uczestniczyłem chyba, że ktoś zaszedł ich o tyły wtedy ściągałem go zaklęciem. Początkowo było ponad pięćdziesięciu drabów. Po wszystkim zostało mniej niż dziesięciu. Gwardziści zaś nie zebrali nawet zadrapania.

-Widzieliście jak dokopaliśmy?

-Skopaliśmy im tyłki.

Poczułem, że muszę interweniować.

-Tak pajęczy gwardziści, wygraliście. Wszystko dzięki temu, że zostaliście dobrze wyszkoleni i umiecie korzystać z tej wiedzy. Jednak nie popadajcie w próżność. Gdyż to właśnie pycha, próżność i przekonanie o własnej wielkości ciągnie człowieka w dół, powoduje jego upadek i nie pozwala mu się rozwijać. Przypomnijcie sobie Barona, który był zwykłym bandytą. Jak stoczył się zakon do którego należał Kruk. Za tym wszystkim stała pycha i duma. Strzeżcie się ich bo to one posprzedają upadek. Trzymajcie są dumę na wodzy, gdyż to da wam coraz większą siłę. W tę właśnie siłę będziemy rosnąć. Pracujcie pilnie bo powrót naszej bogini jest bliski. Wszyscy musimy pracować razem nad tym zbożnym celem. Nie ustawajcie w wysiłkach i przynoście naszej bogini ofiary tak jak dziś, by mogła odzyskiwać swą moc i rosnąć w siłę.

-Co ty pierdolisz świrze?! Niby jak się udało wam nas pokonać cwele?!

Poprawka poziom niższy niż sługusów Barona. Zaraz… jeden… dwa… trzy… osiem. Dobrze się składa.

-Zaria! Czyń swoją powinność.

-Powinność… ale ja jeszcze nigdy sama tego nie robiłam.

-Wierze w ciebie. Setra chwalił twoje postępy, uwierz w siebie. Jedyną osobą, która może cię powstrzymać to ty sama.

-Co ty możesz dziwko? Ssij mi pałę!

W tym momencie Zaria drgnęła. Wygląda na to, że przypomniała sobie coś złego. Nie chcę się domyślać co dokładnie. Głupek podpisał na siebie wyrok.

-Nekroli, Purpurowa Pajęczyco, Pani Śmierci, Nieprzebłagana Egzekutorko, Królowo Nie-Śmierci. Proszę pozwól mi być twoim ostrzem. Niech plugawi doznają wiecznych męczarni, a godni niech kroczą wśród twej świty.

Z tą krótką modlitwą dźgnęła najbliższego bandytę. W tym momencie zaczął krzyczeć jakby poddawano go nieopisanym torturą, a jego ciało zmieniło się w półpłynną masę, którą wchłonął sztylet. Reszta tej hardej bandy zamilkła. Tak zwani twardziele srają po gaciach jak tylko śmierć na poważnie zajrzy im w oczy. To mi się nigdy nie znudzi.

-Nie!!!

-Litości!!!

-Ja tylko robiłem co ni kazano!!!

-Dołączyłem dopiero wczoraj!!! Nic złego nie zrobiłem!!!

-Jeśli macie serca po właściwej stronie dołączycie do uprzywilejowanych w królestwie Nekroli.

Wszyscy zmienili się w marną półpłynną masę. Nie warto o tym nic więcej wspominać.

****

Do miasta weszliśmy bez problemu a na rozmowę z Vormisenem umówiłem się na jutro. Zluzowałem drużynę, a sam zamknąłem się w moim pokoju w karczmie.

-Wejdź.

Ze ściany wypłynął purpurowy cień.

-Witaj mój panie!

-Do raportu.

Jakiś czas temu wysłałem upiory do każdego z okolicznych miast. Informacje to potęga.

-Słucham?!

To dopiero informacja w tutejszej gildii alchemików jest ktoś proponuje zmiany w aktualnym modelu produkcji. W bardzo bliskiej przyszłości może przerodzić się to w fabrykę podobną do mojej. Wygląda na to, że będę miał konkurencje. Jak by tu zareklamować moje produkty, by były bardziej atrakcyj…

-CO? JAK TO WYRZUCILI GO Z GILDII ALCHEMIKÓW?!

Z tego co mówi mój sługa wszystko zaczęło się od tego, że jakiś czas temu na rynku pojawiły się czerwone mikstury, które nie wiedząc jak były bardzo tanie. Początkowo myślano, że to oszustwo, jednak okazało się, że ten nowy towar działa, ale w niewielkim stopniu ustępuje ich wyrobom.

Stało się tak jak przewidywałem, konsumenci wybrali mój towar. Jakość i efekty były w porządku i na dodatek cena była niska. W gildii alchemików pojawił się pewien niemłody już eliksirowar i imieniu Ratofer. Próbował namówić gildie do zmiany modelu działania. Przedstawił projekt wielkich kadzi i warzenia za jednym razem ogromnych ilości mieszanki. Właściwie to bardzo podobne do mojego systemu. Jednak ja oparłem się na wiedzy z mojego świata. On mógł to usłyszeć od jakiegoś innoświatowca, albo sam to wykombinował. Jeśli sam to znaczy, że jest zdolny do nieszablonowego, wręcz do rewolucyjnego myślenia. Jednak cała reszta gildii robiła mu wbrew. Coś o dbaniu o jakości, niemożności kontrolowanie procesu itd. Skończyło się na tym, że o wywalili za jak to określili „bulwersującą obrazę dla sztuki alchemicznej połączoną  ze skrajnym nieprofesjonalizmem i partactwem”.

Z tego co widzę góra gildii alchemików to niereformowalni tradycjonaliści. Czemu bez przerwy wpadam na takich idiotów. Ktoś się nie rozwija ten jest pierwszy w kolejce do wyginięcia. Skoro o tym mowa, to zastanawiam się jak to możliwe, że głupota nie wyginęła w procesie ewolucyjnym.

-Nadal jest w mieście? To dobrze mogę… CO?! Planują go przegnać?!

Przecież wywalili go z gildii ledwie wczoraj. Nie zamierzam marnować śliny na dalsze komentarze dotyczące tej sprawy. Zresztą to już nie pora na gadanie tylko na działanie.

***

Ratofer akurat wracał wściekły z karczmy. Banda zarozumiałych głupców. Ratoferowi też niezbyt podobał się pomysł z celowym produkowaniem gorszych jakościowo mikstur, ale nie widział innej opcji. Na rynku pojawił się nowy gracz, który sprzedawał duże ilości mikstur w niskiej cenie. Nie był to jednak jakiś szarlatan sprzedający „cudowne” lekarstwa, jak początkowo sądzono. Oferował bezpieczny i działający towar w przyzwoitej jakości. Mikstury stały się dla tych, których dotychczas nie było na nie stać, a ich dotychczasowi klienci wybierali dobry i tańszy produkt. Nowy gracz zaczął dominować rynek eliksirów i wszystko wskazywało na to, że wygryzie ich z interesu.

Początkowo uważali to za jedną z kupieckich sztuczek na pozbycie się konkurencji. Przez jakiś czas sprzedawaj towary za bezcen, by wszyscy przyszli po twoje towary, gdy konkurencja zbankrutuje, wróć do normalnych cen.

Tak się jednak nie stało i stało się jasne, że tajemniczy gracz jest wstanie osiągnąć zysk i to prawdopodobnie nie mały.

Zaczął się głowić jak to możliwe, że utrzymuje tak niską cenę przez kilka mięsiści i jeśli wierzyć plotką nadal osiąga zysk. W końcu w karczmie podsłuchał rozmowę winiarzy o wielkiej kadzi, której zaczęli używać do rozgniatania winogron.

To go olśniło. Ogromna kadź. Dotychczas wszyscy pracowali z małymi kociołkami i pilnowali każdego szczegółu procesu warzenia. Z tego powodu mogli produkować średnio kilkanaście mikstur jednego dnia. Jednak gdyby zastosować jakąś wielką kadź i w jakiś sposób rozwiązać problem powolnego butelkowania, to mimo iż niemożliwe by było dokładne kontrolowanie procesu wytwarzania, to w ciągu dnia można było produkować… To zależałoby od kadzi, ale setki, a może nawet tysiące?!

Rozgryzienie tego całego procesu stało się jego obsesją. W końcu udało mu się opracować prototyp. Wielka kadź, która prowadziła do różnych dodatkowych aparatur, na koniec rozlewnia z wieloma kranami.

Swój projekt przedstawił na zlocie alchemików, ale takiej reakcji się nie spodziewał. Jego projekt został odrzucony, a on zmieszany z błotem do tego stopnia, że usunięto go z gildii alchemików. Z tego powodu chodził teraz wściekły.

Był już w pełni osiwiały i pomarszczony, ale czuł, że to on ma racje.

Coś mu mówiło, że na tym się nie skończy.

-Mistrz Ratufer?

Odwrócił się. Okazało się, że uliczki wyszedł młody mężczyzna w dziwacznym stroju. Długa szata, jakiś napierśnik z naramiennikami i wysoki kapelusz bez rondla. W dłoniach zaś miał laskę zakończoną czaszką. Mag?

-Tak, a kto pyta.

-Jestem Sandar. Watażka Wyrzutków z Pittsburga.

Watażka wyrzutków z innego miasta? Słyszał o przewrocie w Pittsburgu, ale informacje zawsze wydawały mu się jakoś ubogie.

-Co Watażka Wyrzutków z innego miasta robi w Worlg?

-Prowadzą interesy w Vorsenem. Rozprowadza moje eliksiry. Wprowadziłem je na rynek kilka miesięcy temu.

Eliksiry… zaraz… kilka miesięcy temu…

-Zgadza się to ja produkuje, tę eliksiry, które namieszały w gildii alchemików. Gratuluje rozgryzienie mojej metody produkcji.

Więc to on to obmyślił. Jest młodszy niż myśllałem.

-Czego Pan ode mnie chcę?

-Ostrzec. Gildia alchemików chce pana usunąć na dobre.

To było zastanawiające, czemu gildia miała…

Jego rozważania zostały przerwane przez kilka zamaskowanych postaci ze sztyletami. Bez ostrzeżenia ruszyły w ich stronę z morderczym błyskiem w oczach. Zanim jednak zdążył zareagować napastnik był już przy nim i spodziewał się, że już po nim.

Tak się jednak nie stało błysk fioletowej energii trafił napastnika powalając go na ziemię. Pozostali stanęli jak wryci.

-Tan wąsaty jednooki nic nie mówił o magu!!!

-Nieważne!!! Zabić obu!!!

Nie zdążyli nawet się poruszyć gdyż od maga jednocześnie wyleciało wiele białych obiektów, które trafiły resztę zbirów. Jeden zbirów zdążył spojrzeć na długie obiekty wystające mu z piersi. Jego ostatnią myślą było to, że jakoś kojarzą mu się z kośćmi.

Ratufer był w stanie emocjonalnym, którego nie był wstanie dokładnie określić. Był jeden wąsacz z jednym okiem, którego znał. Był nim aktualny mistrz gildii alchemików. Po prostu zabrakło mu słów.

-Nie może pan zostać już w tym mieście. Tak się składa, że mam dla Pana propozycje.

-Słucham.

-Jak Pan wie prowadzę zakład produkujący mikstury. Szukam kogoś, kto stanie na jego czele i będzie nim zarządzał w moim imieniu. Dobrze Pana wynagrodzę.

Radufar się chwilę zastawiał. Po prawdzie stracił swoje miejsce w gildii, nasłano na niego zabójców i tylko patrzeć jak spróbują ponownie i jeszcze spalą mu warsztat. To była najlepsza opcja jaką miał do wyboru.

-Przyjmuje propozycje, mój Panie.

-Cieszy mnie. Chodźmy do ciebie. Nie zdziwię się jeśli wysłali zbirów by zdemolowali twój dom. Wezmę moich ludzi. Cieniu.

Nagle z nikąd wyłoniła się mgła. Z tej mgły uformował się humanoidalna postać w metalowej masce.

-Cieniu udaj się do gospody i powiadam pajęczych gwardzistów oraz Dianę i Zarie by natychmiast stawili się w miejscu które ci wskaże. Mają być gotowi do walki. To jest rozkaz.

Wolałem by nikt nie znalazł tych ciał. Schowałem je w mojej przestrzeni magazynującej, potem jakoś je wykorzystam.

-Chodźmy.

W tym czasie Ratofer myślał sobie, że to nie tylko ktoś kto wpadł na pomysł masowego produkowania mikstur lub wspiął się na pozycję watażki wyrzutków. To ktoś kto rozkazuje jakimś dziwnym istotą. Zastanawiał się co jeszcze skrywa.

Po paru chwilach doszli do domu Ratofera. Ktoś wszedł do środka wraz z drzwiami. W środku okazało się, że moje przypuszczenia dotyczące wizyty nieproszonych gości okazały się słuszne. Nie zdążyli jednak wyrządzić jakiś poważnych szkód. Moi ludzie szybko przybyli i ich unieszkodliwili. Całość przeżył tylko jeden bandzior.  Gwardziści wyszli bez ran. Tym razem nie unosili się dumą. Prezentowali chłodne profesjonalne podejście. Jestem zadowolony. Później zaś musiałem wszystko wytłumaczyć Ratoferowi w tym, to, że należymy do kultu zapomnianej bogini. Nie wydawał się zaniepokojony, był wręcz bardzo zaciekawiony. Spakowaliśmy co ważniejsze rzeczy Ratofera starając się zostawić jak największy bałagan. Wieczorem mieliśmy imprezę. Nie pozwoliłem im jednak zbyt mocno pić, jutro czeka nas praca.

Co z tamtym ostatnim zbirem? Chwała Nekroli.

 

piątek, 28 maja 2021

Undead Dungeon 2.02.5 Błyszczący Kamień

 Północne obrzeża terytorium Pittsburga

Wokół kilku ognisk zgromadziła się spora grupa. Ostrożnie licząc było ich około kilkudziesięciu. Na pewno ponad setka. Wszyscy w pancerzach i pod bronią. Każdy zaś z twarzą wartą długiej odsiadki jeśli nie celi śmierci.

Największy z nich z twarzą, która zdawała się nieskalana żadnymi wyższymi myślami stanął i zaczął przemawiać.

-Ta ziemia będzie nasza! Ten dupek który siedzi teraz w Pittsburgu nas popamięta!

Nie było to nic dziwnego na ziemiach wyrzutków. Właściwie jak udało ci się kogoś obalić mogłeś być pewny najazdu całej masy najróżniejszych band. Większość po prostu chciała się obłowić i zwiać, niektóre jednak celowały wyżej myśląc, że szybko uda się im zająć miasto i samemu rządzić dzielnią. Dlatego każdy kto myślał, że może przejąć władzę na ziemiach wyrzutków musiał być przygotowany na taką ewentualność.

-Szefe, a te bandy które podobno zniknęły?

-Wiesz czemu zniknęli? Bo obłowili się i zwiali. Byli za ciency by próbować zbliżyć się do miasta nie to co my. Jak mówiłem ten zawszony dupek nas popamięta.

W tym momencie zaczął się śmiać. Jednak jego śmiech ucięła strzała, która nagle utknęła mu w gardle.

Bandyci zostali momentalnie wyprowadzeni z równowagi. Kto strzelał? Skąd padł strzał? Przecież sprawdzili okolice i nikogo nie było!

-W imię Nekroli i  proroka Sandara… Brać ich!

Momentalnie z ciemności ze wszystkich stron wyłoniły się… kościotrupy? Kościotrupy w pancerzach wymachujące mieczami i włóczniami? To przecież nie było możliwe. Jednak kościotrupy biegły na nich. Większość nie zdążyła nawet dobyć broni gdy te potwory ich obaliły.

Banda została rozbita przez nagły atak z zaskoczenia i każdy zaczął myśleć tylko o własnej skórze. Rozbiegli się jak karaluchy uciekające przed czyimś butem. Każdy biegł tak szybko jak mógł.  Rozpaczliwie zmuszał swe nogi do jak najszybszej pracy, by przetrwać. Cała ich pewność siebie została zgnieciona na miazgę, ale to nie był koniec.

-Nie dajcie im uciec!

Wnet zza drzew wyłoniła się kolejna fala wrogów wszyscy w czarnych pancerzach. Próbowali się przebić, ale naprzeciwko każdego z nich stanęło co najmniej trzech wrogów.

Psychika niektórych uległa załamaniu. Dotychczas to oni zawsze zabijali bezbronne ofiary. Przywykli do tego i zapomnieli, że oni sami mogą znaleźć się w podobnej sytuacji.

-Litości poddaje się!

-Mam żonę!

Niektórzy zaczęli już żebrać o litość. Jednak wszyscy członkowie Pajęczej Gwardii doświadczyli wielu krzywd z rąk bandytów i nadal doskonale je pamiętali. To oczywiste, że nie zamierzali darować żadnemu bandycie, zwłaszcza, że mogli się założyć o dowolną sumę pieniędzy czy ilość piwa, że nigdy nikomu nie darowali.. Do tego byli wręcz fanatycznie oddani Nekroli, bogini karzącej grzeszników. W ich oczach byli tylko ofiarami, które mają umrzeć na ołtarzu by zadowolić ich panią.

Ci którzy próbowali błagać o litość zostali natychmiast obezwładnieni, reszta która próbowała stawi opór została szybko obezwładniona.

Walka zakończyła się przed upływem dziesięciu minut.

Na scenę wkroczyła kolejna postać. Wielka łysy mięśniak w czarnej zbroi i tatuażem kruka na głowie.

-Jakie są straty?

-Dan, ma strzaskaną rękę, prócz tego kilka lekkich ran.

-A martwi?

-Nik… aaa… około osiem zniszczonych szkieletów i trzy zombi. Co do łupów. Żywych mamy około trzech kwart bandy.

-Dobra ładujcie ścierwa na wozy.

Wszyscy zaczęli pracować, poza pewną dwójką. Kruk dawał połuczenie Danowi. Chłopak próbował osłonić się tarczą przed uderzeniem dwuręcznego młota. Magicznie wykonana zbroja z kości popękała w paru miejscach, jednak jego własne były w o wiele gorszym stanie. Gdyby nie pancerz byłoby jeszcze gorzej.

-Zapamiętaj Dan. W takich sytuacjach musisz próbować wykonać unik. Nie masz też co tłumaczyć. Widziałem, że miałeś dojść miejsca.

-Tak jest.

Dan nie oponował. Doskonale wiedział, że Kruk to nie tyle wojownik co najlepszy wojownik w Pittsburgu. Miał okazje z bliska widzieć jego pojedynek z Prorokiem. Gdyby to był on zginąłby w tym czasie co najmniej mendel razy. Do tego sam zauważał jak wielkie postępy czynił w walce. Jeśli miał dobrze służyć Nekroli musiał się słuchać Kruka, tym bardziej, że sama bogini do niego przemówiła.

-Będziemy mocnej trenować, po powrocie do Pittsburga. Wypij miksturę.

-Dziękuje.

Kruk wstrzymywał Dana z wypiciem mikstury. Chciał zobaczyć jak zniesie ból. Był człowiekiem. Ważną rzeczą dla wojowników było znoszenie bólu. Ból co prawda był ważnym sygnałem pomagającym określić jak bardzo zostało się zranionym, ale trzeba było umieć go wytrzymać. Rany spowalniały wojowników z powodu uszkodzeń mechanicznych i samego bólu. Na uszkodzenia mechaniczne niewiele można było poradzić, ale ból to co innego. Przy odpowiednim treningu można było ignorować ból jak i zwiększyć swoją tolerancje na niego. Na twarzy dana było widać grymas bólu, ale nie narzekał.

-Udało ci się dobrze znieść ból Dan. Oby tak dalej.

Przypomniał sobie paniczyków ze swojego danego zakonu. Oni już by ryczeli jak panienki na widok myszy, a ten choć miał grymas na twarzy milczał. Był znacznie lepszy od tych rozpieszczonych bachorów, chociaż… możliwe, że oddanie religijne miało na to wpływ. To mogło tłumaczyć skuteczność bojową oddziałów z teokracji. Bez względu na to wszystko Setra powinien być zadowolony. W lochach ma zapas ofiar dla Nekroli teraz będzie miał znacznie więcej.

Nagle podeszła do niej Anna jedna z ghuli. To było kolejna różnica pomiędzy Pajęczą gwardią, a innymi zakonami. Większość zakonów przyjmowała tylko mężczyzn. Sandar twierdził, że płeć nie wpływa na kwalifikacje.

-Dowódco co mamy zrobić z kobietami?

-Niech dołączą do reszty bandy.

-Nie. Znaleźliśmy je w składzie zapasów bandy. Wygląda na to, że bandyci używali ich…

Dziewczyna zacisnęła ręce i zęby w nagłym przypływie gniewu. Nikt nie miał wątpliwości co te kobiety przeszły.

-Załadujcie je na osobny wóz. Niech Sandar decyduje co dalej z nimi.

Kruk widział już za wiele takich kobiet. Nie ważne ile by ich nie bito, czy nie łamano kości, mogli to wszystko wyleczyć. Problem było nie rany fizyczne tylko psychiczne. Wątpił, by te kobiety kiedykolwiek doszły do siebie.

-My przynieść dużo.

-Tak Garagan.

Olbrzymi zombi-ogr zaczął im towarzyszyć w wyprawach. Teraz miał wygląd zbliżony do kata. Skórzana maska, spodnie i łańcuchy oplecione wokół klaty. Wraz z tasakiem robiły wrażenie. Okazał się też niezłym kumplem do picia. Chociaż brak ramszu był pewną niedogodnością. Zauważał, że ogr obraca w dłoniach kawałek skały.

-Co tam masz?

-Ja znaleźć ładny kamień. Błyszczeć.

Kruk tylko wzruszył ramionami. Skoro mu się podoba…

***

Do Sandara udał się wraz z Garagarem, w końcu musiał dostarczyć mu raport. Zastał go w karczmie. Sandar siedział akurat z wójtem i omawiał jakieś sprawy miejskie. Z tego co usłyszał gdy się zbliżyli, chodziło o zatrudnienie dziwek. Te słowa przypomniały mu o dawnych pragnieniach. Od czasów przemiany właściwie nie myślał o kobietach. To było nieco nostalgiczne, jeśli mógł tak powiedzieć. Z drugiej strony jego męscy podwładni zaczęli wykazywać oznaki frustracji seksualnej.

-Raport skończony.

-Dziękuje Kruku, później zdecyduje co zrobić z tymi kobietami.

-Szefie ja znaleźć śliczny kamień. Proszę.

Sandar wziął kamień od ogra. Na widok srebrnych śladów widocznych na tym kamieniu powróciło do niego wspomnienie z dzieciństwa. Pamiętał jak na wycieczce znalazł kamień ze srebrną plamką upierał się, że znalazł srebro, ale okazało się, że to tylko mika. Był dzieckiem i cieszył się, że znalazł skarb. Teraz uśmiechał się z krępującym politowaniem na myśl o tym wspomnieniu. Jednak z jakiegoś nieznanego sobie powodu użył na kamieniu zaklęcia identyfikacji. Wynik sprawił, że otworzył oczy jeszcze szerzej i powtórzył zaklęcie był mieć pewność. Rezultat był ten sam.

-Garagan, chyba znalazłeś skarb.

To nie był kamień z jakimś kawałkiem miki, to było prawdziwe srebro.

Undead Dungeon 2.02. Co tam na mieście?

Władca Pittsburga siedział w swojej komnacie w kasztelu. Czemu nie w lochu? Dla samego zachowania pozorów. Po za tym nie chciał by jego nowi poddani włazili do lochów. Przynajmniej nie bez wyraźnej przyczyny. No tak lochy…

Z nieznanego mu powodu stało się coś ze strefą wpływów. Dotychczas pokrywała się z korytarzami w jego lochu. Jednak teraz strefa wpływów pokrywała się z całym obszarem księstwa. Początkowo był tym zszokowany, jednak nie zamierzał narzekać. Teraz zbierał moc ze wszystkich na terenie swojego księstwa. Dochód był olbrzymi. Mimo wszystkiego strefa gdzie mógł budować swój loch nie uległa powiększeniu. Sam Pitsburg i podziemna świątynia znajdowały się na samej granicy strefy budowy.

Miał pewną teorię czemu tak się stało. Strefa rozbudowy była zależna od serca lochu. Najprawdopodobniej nie mógł budować dalej, serce mu na to pozwalało. Miał szczęście, że Pittsburg był w zasięgu strefy. Przypadek czy celowa interwencja? Oba te warianty były równie prawdopodobne.

Co do strefy wpływów musiała być związana, nie z sercem lochu, lecz z nim samym. Gdy oficjalnie zyskał władzę jako watażka wyrzutków zyskał tu oficjalne wpływy. Pogmatwane to było, ale wniosek był prosty. Gdyby zyskał oficjalną władzę na jakiś ziemiach ta stałaby się jego strefą wpływów i zbierałby moc od jej mieszkańców. Istniała też druga strona medalu, gdyby stracił władzę straciłby też dochód. Wyglądało ta tak jak rywalizacja o terytorium między gildiami w grach MMO. Z taką perspektywą każdy przynajmniej raz pomyślałby o wielkim podboju, on też, jednak rozsądek szybko wziął górę nad popędliwością. Tylko głupiec myślałby o kolejnych podbojach, gdy ma nieporządek na własnych ziemiach. Zresztą wszyscy nekromanci (no prawie wszyscy) jakich znał z popkultury upadali przez swoją wygórowaną ambicje.

No właśnie jego ziemię. Rozejrzał się po swojej komnacie. Gdy tylko się wprowadził pierwszą rzeczą o jakiej pomyślał, była kolejna obelga pod adresem dawnego właściciela. Jego przesadzony styl uznał za co najmniej okropny. Natychmiast  kazał sługą wsadzić wszystkie meble i inne rzeczy, które zostały po baronie do serca lochu O tyle dobrze, że dały kilka punktów mrocznej energii. Na ich miejsce zakupił nowe umeblowanie pochodzące z menu lochu. Od razu poczuł się lepiej w nowym otoczeniu. Choć musiał przyznać, że wyglądało dość mrocznie. Wójt mocno się wzdrygnął gdy po raz pierwszy to zobaczył. No tak wójt… Spojrzał na niewielki kawałek skały, wraz z kryształem obok niego.

Był to pozornie zwykły kamień poznaczony metalicznymi żyłkami i plamami. Drugi to jadowicie purpurowy kryształ. Oba te pozornie nic nieznaczące przedmioty mogły jednak sprowadzić na niego pomyślność lub kłopoty.

Myślami jednak wrócił jednak do ostatniego spotkania ze swoimi doradcami.

Obrady odbywały się zawsze w tym samym składzie. Sandar Watażka Wyrzutków i Władca Pittsburga, Mortimer doratcca do spraw lochu, Caravon karczmarz i wójt miasta, Kruk doradca do spraw wojskowych i Setra najwyższy kapłan.

Najpierw podsumowano kwestie eliksirów. Fabryka została uruchomiona, a produkcja ruszyła. Gorzej było z samą organizacją pracowników. Nie było żadnego menagera, więc organizacja pracy leżała. Jakoś umawiali się między sobą, ale raczej średnio im to wychodziło. Myślę, że z powodu złej organizacji pracy osiągamy około 68% wydajności. Niestety w Pittsburgu nie ma osoby, która mogłaby się podjąć roli menagera. Na szczęście już teraz udało się utworzyć stabilny łańcuch dostaw dla Vornisena. Jak na razie wymiana idzie bez problemów. Stale płyną do nich eliksiry, a do nas pieniądze. Martwi mnie to, że ostatnie zamówienie było większe od poprzedniego. Wygląda na to, że popyt wzrasta.

-Będę musiał znaleźć sposób na poprawienie efektywności, dobudować drugą linie produkcyjną i znaleźć menagera.

Znalezienie menagera utrudnia też jeszcze jeden fakt. Wśród załogi fabryki są niemal wszystkie podległe mi ghule. Co prawda chodzą spokojnie po ulicach, ale dla niepoznaki każe im nosić długie szaty. Jednak na kogoś, kto będzie z nimi bezpośrednio pracował to nie zadziała.

Co z nieumarłymi? Pełny pancerz na szkielecie zapewnia odpowiednie ukrycie i szacunek. Szkielet zaś nie śmierdzi, więc zapach go nie zdradzi.

No tak co z resztą Ghuli? Zaria wreszcie dała się przekonać do roli akolitki. Ubrała czarną kapłańską szatę i rozpoczęła służbę świątynną. Do niej dołączyło jeszcze kilka osób zarówno Ghuli jak i ludzi. Na razie ich rola ograniczała się do prac porządkowych i pomocy przy rytuałach, ale każdy tak zaczynał. Setra już mi opowiadał jak w czasach gdy był jeszcze żywy kapłan świątynny ganiał nowych akolitów.

Zresztą kult zaczął mi sprawiać pierwszy problem. Mianowicie po kilka mięsiącach pojawiły się bardzo entuzjastyczne osoby, aż nazbyt entuzjastyczni wyznawcy Nekroli. Wszyscy młodzi. Jednak nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Kazałem Krukowi sformować ich w regularny oddział.

Nie jakiś zwykły oddział tylko w Pajęczą Gwardie. Mściwą pięść Nekroli. Brzmi jakbym zamierzał iść na wojnę, ale nie zamierzam szukać kłopotów. Jednak jestem pewien, że prędzej czy później się pojawią. Ktoś o to zadba. Oczywiście nie oskarżam nikogo, zwłaszcza niestabilnych emocjonalnie osób. NIKOGO NIE OSKARŻAM, JASNE?!

No tak Pajęcza Gwardia obiecałem im nowy ekwipunek po zakończeniu szkolenia. Mianowicie obiecałem im zbroje i broń stworzoną przy pomocy Kreacji Kości Eazama. Na szczęście w tym momencie nie musiałem tego robić sam. Oprócz Diany zyskałem jeszcze trzech uczniów. Jeden z nich okazał się bardzo utalentowany w kreowaniu kości. Ostatnio udało mu się nawet nadać kością czarny kolor z purpurowymi akcentami za pomocą kilku zmian w zaklęciu. Muszę przyznać, że to bardzo estetyczne, ale przez te jego doświadczenia doszło już do kilku eksplozji. Po piątej kazałem mu przenieść badania do dedykowanej sali w lochu. Diana też robi postępy, szczególnie dobrze idą jej czary ofensywne. Nie zamierzam jednak odpuszczać żadnemu z moich uczniów. Zamierzam zrobić z nich mistrzów magii więc niech się szykują.

Spojrzałem na kryształ. Skrystalizowana magia o atrybucie śmierci i to tuż koło Pittsburga? To coś o wiele potężniejszego niż to czego użyłem przy ożywianiu Garagana. O tyle dobrze, że właściwie tylko magowie by się tym zainteresowali. Do tego ze względu na wyspecjalizowany atrybut kryształu liczba zainteresowanych magów jest niższa niż normalnie. Właściwie tylko my moglibyśmy go skutecznie go wykorzystać. Jednak to nieznaczny, że jakiś mag się na to nie połasi. Mimo to nie przedstawia się jako zbyt duży generator problemów.

Prawdziwym problemem jest ten drugi niepozorny kamień.

Ruda srebra…

Gagaran znalazł ją podczas ostatniego patrolu. To już coś zupełnie innego kalibru. Jeśli uruchomilibyśmy wydobycie i wytop to byłaby dosłowna żyła gotówki. Jednak gdy ktoś siedzi na srebrze staje się obiektem niepożądanej uwagi w Czechach niejaki Kobyła tak miał. Chociaż w byciu najechanym pomogło mu to, że trzymał z jedną ze stron podczas wojen husyckich, a druga go najechała.

Zresztą i tak nie mamy jak ruszyć z wytopem. Miałem jako takie pojęcie o prostej alchemii. Było to coś zbliżone do gotowania. Tylko działało nieco inaczej. Wytop to zupełnie inna para kaloszy (w tym wypadku ciżb), aż sobie przypominam rozmowę podczas spotkania.

-To kamień, który znalazł Gagaran. Zbadałem go zaklęciem identyfikacji. Okazało się, że to ruda srebra. Co do  miejscu gdzie Garagan go znalazł użyłem potężnego zaklęcia… okazało się, że siedzimy na wielkim złożu srebra.

Wszyscy oczywiście zaniemówili. W pierwszej chwili pomyśleli, że trafiliśmy jackpot’a w kasynie.

-Zbudujmy kopalnie i zacznijmy wydobycie!

-Wójcie, czy ktokolwiek na tych ziemiach zna się na wydobyciu rudy lub jej wytopie?

Wszyscy spojrzeli po sobie. Oczywiście że nikt się na tym nie znał w tym ja.

-Tak wiem, że to złoże to prawdziwy skarb. Jednak by się do niego dobrać musimy zbudować kopalnie i hutę. To oznacza napływ ludności.

Złoże jest trochę oddalone od Pittsburga więc lepiej byłoby zbudować wioskę na miejscu, by robotnicy nie musieli by zasuwać codziennie od miasta do kopalni. Jednak ostatnio w mieście pojawił się jeszcze jeden problem. Wójt zwrócił mi na niego uwagę gdy ostatnio byłem w karczmie.

Okazało się, że gdy młodzi pozbyli się pewnego źródła stresu i wielu z nich zdobyło nową pracę, zaczęli zauważać pewne potrzeby rozrywkowe. Nie chodzi mi o alkohol tylko o dziewczyny.

Za czasów Barona, jego ludzie po prostu brali kobiety siłą. Jeśli im się oddała to zwykle po prostu ją puszczali, a jak nie to po zabawie po gardle. Jak sobie o tym myślę, to wysłanie ich tylko na ołtarz było dla nich za dobre. Pociesza mnie, że Nekroli jest nie tylko bogini nią śmierci, ale też tą, która każe grzeszników. Mam nadzieje, że dobrze się z nimi zabawia. Chłopcy byli chętnie, ale to nie znaczyło, że dziewczyny będą kręcić dla nich tyłkami na lewo i prawo. Dałem już wszystkim do zrozumienia, że gwałciciele skończą na ołtarzu. Jednak bez względu na wszystko potrzeba od tak nie zniknie. Z tego powodu wójt zaproponował mi stworzenie zamtuza.

Nie byłem przeciwny temu pomysłowi. Na ziemi sam już korzystał z usług takich dziewczyn. Mimo wszystko rozbudowa karczmy Caravora lub budowa nowego budynku, nie stanowiła problemu, podobnie z jego umeblowaniem lub zapełnieniem trunkami i jadłem. Problem były jednak pracownice. Tu ich nie znajdziemy. Najprostszym rozwiązaniem byłby zakup niewolnic w Worgl.

Menager, górnictwo, hutnictwo i panienki. Widać muszę ponownie wybrać się do Worgl i poprosić Vormisena o kilka przysług.

sobota, 13 marca 2021

Undead Dungeo 2.01 Ofiara własnego zwycięstwa.

 

W pokoju znajdowało się biurko i krzesło. Po bokach zaś znajdowały się regały pełne dokumentów. Mogło by się zdawać, że było to biuro, lecz tak nie było.

Kiedyś to było biuro. Teraz było to piekło, a na krześle siedział jego więzień. Otaczały go sterty pergaminów, a gdzie niegdzie walały się butelki po eliksirach wzmacniających.

Jednak tym który był tu uwięziony nie był jakiś wyzyskiwany śmiertelnik, ale… bóg.

-Czołem Mort? Czy jutro masz dzień wolny? Kiedy ostatnio odpoczywałeś.

Spod papierów wynurzyło się coś czego nie dało się nazwać twarzą. Przypominało stworzoną przez szaleńca rzeźbę z kości i skóry. Doły pod oczami były tak głębokie, że  każdy by przysiągł, że w ich miejscu kość została celowo wydrążona. Czarne rozczochrane włosy były przerzedzone wyspami łysiny, a dolną połowę twarzy zakrywała Broda, która zapewne nigdy nie widziała fryzjera. Cała postać zaś nieustannie krzywiła się i jełczała jakby najmniejszy ruch sprawiał jej niewysłowiony ból.

-Ssppaa… Kaa.oootic… m… pr…. c…

-Tak wiem, mam spierdalać, bo masz dużo pracy. Jednak ile ty pracujesz? A już wiem.

W tym momencie przybrał wizerunek człowieka we fraku, cylindrze z monoklem i laską.

 -Dobrze Mort wygrałeś, jednak będziesz musiał przejąć wszelkie obowiązki swojej siostry Nekroli.

W tym samym momencie pokój rozdarło wycie zdające się obejmować wszelkie cierpienie wszystkich światów.

To był on Mort, bóg umarłych, który odpowiadał za upadek i utratę wiedzy o Nekroli.

Zanim zaczęła się wojna istniał pewien system w którym bogowie wysyłali dusze umarłych do dwóch królestw. Jego i Nekroli.

Mort stworzył raj, bez chorób, głodu, udręki gdzie nie istniał podział stanowy, ani żadna udręka i dyskryminacja.

Z drugiej strony było królestwo Nekroli gdzie na przywileje mogli liczyć tylko jej wyznawcy, cała reszta była niewolnikami tych pierwszych, zaś ich przeznaczeniem było wieczne cierpienie.

Ten sam podział utrzymywał się na ziemi, wiele dusz by uniknąć tego losu powracało do swoich ciał lub przybierało niematerialną formę. W ten sposób powstawali dzicy nieumarli. Co więcej kapłani i magowie Nekroli wykorzystali dusze z królestwa Nekroli by tworzyć podległ sobie armie złożone z takich plugawych istot.

Skazywanie dusz umarłych na taki los i tworzenie kreatur zawieszonych między życiem, a śmiercią były tym czego Mort nie mógł znieść. Wydał wojnę swojej siostrze chcąc zniszczyć jej królestwo. Nie obchodziło go to, że przez to zniknie. Musiał usunąć to… niewysłowione zło.

W końcu mu się udało. Zniszczył kult Nekroli, zatarł pamięć o niej i wyprowadził wszystkie dusze z jej królestwa.

Wtedy zaś spadło na niego nieszczęścia.

Najgorsze nie było to, że musiał zajmować się wszystkimi duszami umarłych. Od kiedy obmyślił swój plan był na to gotów.

Zaczęło się od tego, że wyprowadzone duszę zaczęły szerzyć chaos w jego królestwie. Gwałty, niekończące się tortury, dyskryminacja, przemoc. Wszelkie złe rzeczy, których nie było w jego królestwie.

Wtedy objawił przed nim Wszechojciec.

-Pomóż mi Wszechojcze nie wiem co się dzieje. Dusze umarłych.

Wtedy bezceremonialnie mu przerwano.

-Zaślepiony głupcze!!! Nie wiesz, że dobre istoty są dobre bo po prostu posiadają potrzeby bycia dobrymi i na niej opierają swoje działania? Złe istoty widzą zaś swoje własne pragnienia i według nich działają nie zwracając uwagi na nic innego. To nie zmienia się nawet po ich śmierci.

-Przecież nigdy…

-Nie było u ciebie takich istot bo wszystkie wysyłaliśmy do królestwa Nekroli, które sam zniszczyłeś. Teraz jednak rozpaczaj, bo tak jak pragnąłeś wszystkie dusze będą wysyłane do ciebie. Zarówno te dobre jak i te złe.

Mort mógł tylko patrzeć jak jego zwycięstwo powoli zmienia się w piekło. Cały jego rajski system upadł. Rodzące się tyranie, wojny w śmiecie umarłych, prześladowania, i wszelkie katastrofy, których jego królestwo dotąd nie widziało.

On i jego poddani próbowali temu jakoś zaradzić. Jednak zwyczajnie było ich za mało. To było tak jakby jeden pasterz i jeden pies próbował zabezpieczyć przed wilkami osiem stad. To było po prostu niemożliwe. Co gorsza z czasem było coraz gorzej.

Wszelkie dusze bez przerwy do niego napływały. Te dobre jak i te złe. Jednak ilość jego sług nie mogła temu sprostać. Słabi słudzy stworzeni z jego energii mogli powstrzymywać słabe złe duchy, jednak nie mogli sobie dać radę z tymi ,którzy za życia wyróżniali się połączeniem okrucieństwa i siły charakteru, tym bardziej jeśli zyskali wielką siłę za życia.

Było jednak światełko w tunelu. Bogowie mogli wywyższać niektóre śmiertelne dusze, dzięki czemu mogły im pomagać w ich boskim królestwie. Jednak by to się stało śmiertelnik musiał być silną osobą, której udało się rozsławić swoje imię i na dodatek musiał uznawać owe bóstwo za swojego patrona.

Jednak niewielu śmiertelników uznawało Morta za swojego patrona, a jeszcze mniej z nich garnęło do sławy. Wszyscy silni uważali, że sprawy śmiertelnych ich nie dotyczą i trzymali się na uboczu, wykonując posługę umarłym. Z tego powodu na odpowiednią do wywyższenia duszę trzeba było czekać dłużej niż przysłowiowy ruski rok.

Można by myśleć, że skoro liczba dotychczas przyjmowanych dusz uległa względnemu podwojeniu to takie apokaliptyczne problemy nie powinny się pojawić. Bo zwyczajnie nie wywołały by takiego obciążenia.

Jednak pojawia się tu klasyczne złudzenie. Jeśli chcesz podwoić jakiś obiekt, zwiększeniu nie ulega tylko jego zewnętrzny rozmiar, ale i objętość. Jeśli pudełko kłopotów zastanie zwiększone w sposób podwójny jego objętość zwiększy się ośmiokrotnie.

Tak też rozpoczęła się zjawisko kuli śnieżnej. Bez przerwy napływające złe duszę i coraz poważniejsze braki w personelu. Z roku na rok zwiększało to obciążenie wszystkich odpowiedzialnych za utrzymanie świata umarłych. Nie ominęło to też samego Morta.

Obciążenie doprowadziło go do skrajnego przepracowania. Nie spał, nie jadł, nie odpoczywał, tylko wieczna stale piętrząca się praca. Wiecznie zmęczony, niewyspany, dręczony omamami spowodowanymi głodem, cierpiący od nieopisanego bólu. Gdyby był człowiekiem śmierć dawno wybawiłaby go od takiego cierpienia. Jednak był bogiem, nie mógł umrzeć. Gdyby nim nie był umierałby co najmniej kilka razy dziennie. Zresztą zaświaty nie mogły już nikogo wybawić od cierpienia.

Nieświadomie stworzył królestwo Nekroli dla każdej duszy w tym dla własnej. Wspomnienie imienia zniszczonej siostry tylko dodatkowo rozdrapywało świeże rany jednocześnie sypiąc do nich sól i wlewając kwas.

Powód tego był prosty. Jedynym wybawieniem dla Morta i jego królestwa byłby powrót Nekroli. Jednak nie mogła wrócić nikt o niej nie pamiętał. Zadbał przecież o to.

Jedyne co mu pozostało to cierpienie i rozpacz. Wieczność wypełniona cierpieniem i rozpaczą. Kto miałby go ocalić, skoro sam to uniemożliwił.

Najśmieszniejszym zaś było to, że wszystko zaczęło się od tego, że po prostu chciał komuś pomóc. Jednak ci, którym pomógł nie zasługiwali na jakąkolwiek pomoc.

Droga do piekła jest brukowana dobrymi chęciami.

-Czzzeee…. Chhhh… szzz? Prz….

-Nie przyszedłem ci podokuczać. Przyszedłem powiedzieć ci, że Nekrroli powróciła, ma nawet swój mały kult.

-Tyyy… n…

-To nie żart! Sam zobacz!

Kaoticno pokazał mu wielki ekran na którym pojawiła się bitwa w jakimś mieście zakończona ceremonią ofiarną ku czci Nekroli.

Nekroli powróciła i ma wyznawców. Nie widziane od niepamiętnych czasów szczęście. Łzy szczęścia zaś obficie płynęły z jego oczy, a usta pękając i krwawiąc ułożyły się w uśmiech. Nareszcie jego udrę…

-Nie masz co na to liczyć. Zapomniałeś, że dzięki komuś Nekroli została niemal całkiem zapomniana. Teraz jest na poziomie małego lokalnego bóstewka.

NO TAK!!! Tylko wielcy bogowie mogli zarządzać ważnymi sprawami takimi jak płodność lub życie pozagrobowe. Nekroli nie musiała już martwić się o to czy uda się jej przetrwać. Miała wyznawców i resztki swojego boskiego królestwa gdzie mogły przebywać duszę. Jednak do niej szli tylko jej wyznawcy na wieczny odpoczynek i ofiary dla niej na wieczną udrękę.

Co to znaczyło dla Morta? Nic!!! To było jak odjęcie grosza od miliona złotych. Nie zrobiło to by żadnej różnicy.

-Oooo!!! Jak ten czas leci! Muszę lecieć Mort! Pa!

Zanim wyniszczona manifestacja Morta zdołała w jakiś sposób zareagować Kaoticno zniknął.

Czemu musiało to się tak skończyć. Gdy pojawiła się lina mogąca wyciągnąć go z oceanu rozpaczy, okazała się ,że nie jest wstanie utrzymać jego ciężaru.

Zaraz… skoro lina jest za słaba by utrzymać jego ciężar to czy nie musi po prostu stać się grubsza.

W tym właśnie momencie na usta boga umarłych wypełnił metaliczny posmak, gdyż jego wargi wykrzywiły się w grymas, którego nie widziano u niego od eonów.

czwartek, 28 stycznia 2021

Undead Dungeon 23. Koniec świńskich rządów.

 

Mam dziwne wrażenie, że przed chwilą stało się coś dziwnego. Nie ważne to i tak pewnie tylko chwilowy dyskomfort i tak mam ważniejsze rzeczy na głowie.

Nie mogę też pozwolić sobie na strojenie zamyślonych min. Obciążenie bycia przywódcą. Spawa na mnie obowiązek dawania przykładu poddanym.

Tak to już stało się faktem.

Jestem Watażką Wyrzutków i Panem na Pittsburgu.

Co do… mojego poprzednika stoi niżej związany i zakneblowany. Jest ku temu konkretny powód. Jesteśmy pod ziemią, dokładnie to w sali świątynnej, a jego zachowanie narusza świętość tego miejsca. Po prawdzie sama obecność istot takich jak on plugawi świat. Na moje szczęście teraz stoi sobie związany pod strażą, w towarzystwie wszystkich złapanych bandziorów. Odmawiam nazywania jego siepaczy inaczej. Orkowie, których rzezamy w lesie prezentują wyższy poziom cywilizacyjny niż oni. Zresztą nie chcę mi się o tym myśleć.

W sali przed posągiem zgromadziliśmy jak największą ilość ghuli, rozumnych nieumarłych i wieśniaków. Słowem na tej sali jest tłum jakiego ta świątynia nie widziała od co najmniej kilkuset lat. Oczywiście Setra jest w nekro-niebo wzięty.

Teraz właściwie czas na ceremonie ofiarną i zarazem egzekucje.

Na początku zaś musiałem przemówić. Na ujawniłem moje pochodzenie. Większość nieźle się zdziwiła słysząc, że zostałem reinkarnowany przez boga fortuny. Jednak zdążyłem już przeprowadzić małe badania i wychodzi na to, że nie jestem jedynym re inkarnowanym na tym świecie. Obecnie z tego co wiem, to żyje tu niemała ilość takich osób. Jednak nie znam tożsamości żadnej z nich. Zresztą aktualnie nic, nic mnie nie obchodzą.

Następnie przypomniałem im jakie były rządy barona i zapewniłem, że pod moimi rządami Pittsburg czeka świetlana przyszłość.

Przyszła pora na pytania.

-Ile mamy płacić?

Oczywiście chodziło o podatki.

-Podatek będzie wynosił 20% waszego dochodu. I zaznaczam, że będziecie płacić podatki wyłącznie Pittsburgowi. Nikt inny, ani kościół, ani nikt inny nie ma z was prawa ściągnąć ani miedziaka.

-MAMY NIE PŁACIĆ ŚWIĄTYNIĄ?!

Dla nich było to coś zupełnie normalnego. Jednak ja im coś przypomniałem. Kapłan z Pittsburga i jego akolici zwiali nie stawiając żadnego oporu wobec barona. Do tego nie działali w jakikolwiek sposób na rzecz tego by wyrzuć Barona z Pittsburga. Uznałem, że skoro nic nie zrobili w dla Pittsburga, to nie mają prawa dość nawet jednego miedziaka, ani niczego innego. Jeśli wrócą i sami na siebie zarobią, będą mogli zostać, jeśli nie to ich wyrzucę. Jeśli chodzi o świątynie Nekroli, będzie ona finansowana z mojej kieszeni.

Zresztą stało się coś dziwnego. Strefa wpływów lochu powiększyła się na całe terytorium Pittsburga i teraz zbieram energie od każdego z moich nowych poddanych. Można powiedzieć, że rozbiłem bank. Będę miał dość DP by stworzyć nawet kilka warsztatów alchemicznych. Oraz sporą armię.

Krótko: energii i złota mi nie zabraknie.

Dalej wyjaśniłem moje plany pozyskiwania złota i zamiaru założenia warsztatu alchemicznego, z którego będę czerpał zyski. Oprócz ghuli zatrudnię tam też mieszkańców miasta.

Teraz zaczęła się właściwa ceremonia wszyscy śpiewali pieść ku chwale Nekroli, zaś same ofiary zaczęły domyślać się co ich czeka. Jednak nie zamierzam nic z tym robić. Sami to na siebie przynieśli, a całą reszta zajmie się Setra.

Rozkazałem Setrze by składał ofiary od najniższej rangi w górę. Miał skończyć na Baronie. Chcę by ten wieprz cierpiał ze strachu przed nieuniknionym.

Już pierwszy zaczął się szaleńczo szarpać gdy nieumarli prowadzili go na ołtarz. Krzyczał błagając o litość. Jakie to typowe. Jednak jest o wiele za późno na przeprosiny, prośby, błagania i całą resztę.

Setra to jednak profesjonalista. Nawet nie mrugnął, ani nie zareagował jednym ruchem na szarpaninę i wrzaski więźnia. Spokojnie odmówił modlitwę i dźgnął więźnia sztyletem. Ten momentalnie zaczął trząś się w konwulsjach, następnie jego całe ciało stopniowo się rozpuszczało, by popłynąć i zostać wchłonięte przez płaskorzeźby pająków po bokach ołtarza.

Taka ciekawostka. Wiecie, że pająki, nie pożerają ofiary w klasyczny sposób? Ma własną metodę. Wpuszcza do środka ofiary swoje soki trawienny by ta powoli się rozpuściła. Następnie cierpliwie czekają i mają płynny obiad.

Szkoda, że nie zostały nawet kości. Trudno. Dajmy bogom to co bogom się należy.

W końcu nadeszła kolej Barona. Ta tłusta twarz pokryta smarkami i łzami była naprawdę żałosna. Na ołtarz odprowadziły go obelgi i wycie. Wiem co czują, ale to nadal świątynia. Tym razem przymknę na to oko.

Mogę przysiąc, że w drodze na ołtarz zesrał się w gacie.

Nekroli… błagam wybacz mi, że ofiarowuję ci coś tak żałosnego.

Już nawet po otrzymaniu ciosu ciecz zdawała się płynąć wolniej w przeciwieństwie do pozostałych. Chyba nawet sama Nekroli jest średnio zadowolona z takiej ofiary.

(Nekroli: Nie jestem w sytuacji w której mogę sobie pozwolić na grymaszenie, ale i tak był obrzydliwy.)

Ceremonia dobiegła końca. Przyszedł czas na zabawę. Na pomierzch odbywał się festiwal, jakiego to miasto od dawna nie widziało. Było piwo, jadło i nie zdziwię jeśli niektórzy młodzi zaczęli szukać odosobnionych miejsc by spędzić razem czas.

Sam popijałem piwo i patrzyłem w gwiazdy. Na ziemi żyłem w mieście, gdzie elektryczne światło wytłumia gwiazdy. Raz wybrałem się pod namiot i wtedy widziałem rozgwieżdżone niebo w pełnej krasie. Było naprawdę niesamowite. Niebo w tym świecie było równie piękne. Piękny widok idealnie dopełnia smak piwa. Tymczasem Zaria i Diana już się mocno sponiewierały i zaczęły się do mnie kleić. Nie powiem bym miał coś przeciwko temu.

W tym czasie Garagan pił z Krukiem i obaj sporo ze sobą gadali. Widać znaleźli wspólny język. Wszyscy się bawią. Ludzie, ghule i nieumarli… z jednym wyjątkiem.

-Setra czemu nie pijesz?

-Nie wiem czy to ma sens mój panie.

-Ma sens.

-Niby jaki.

-Wszelkie życie musi wzrastać i wydawać nowe życie by wszystkie nieustannie trafiały do Nekroli. Zaś by życie mogło spokojnie wzrastać takie festiwale są potrzebne.

-Nie pomyślałem o tym… dotychczas…

-To już było świat bezwątpienia zmienił się przez te kilka stuleci. Nadchodzą nowe czasy, a ja jestem prorokiem. Wprowadzę kult Nekroli w nowe czasy i tym razem przetrwamy i zyskamy na siłę. Za przyszłość.

-Za przyszłość.

Po tych słowach Setra wreszcie podniósł kufel do ust.

-Dobre.

Zastanawiałem się co dalej. Miałem kilka planów, chociaż życie nauczyło mnie, że nie wszytsko zawsze idzie zgodnie z planem i na dodatek jest ktoś, kto lubi wtrącać się w cudzę sprawy.

(Kaoticno: Wcale nie. Skąd?)

Zresztą to nie ważne. Otwiera się przede mną nowy rozdział mojego nie-życia. Zobaczymy co będzie dalej.