wtorek, 31 marca 2020

Undead Dungeon Rozdział 9: Cel

Nadal mam nadzieje, że wszystko jest tylko koszmarnym snem. Za czasów starego pana nie było nam lekko, ale nie groził nam głód. Wraz z pojawieniem nowego pana wszystko się zmieniło na gorsze.

Oni… wszystko nam zabierali. Doszło do tego, że musieliśmy jeść korę i trawę.  Nawet mimo tego było nam trudno przeżyć. Co gorsza, mieliśmy w tym roku słabe zbiory. Podobno w niektórych wioskach doszło do przypadków ludożerstwa. To oznacza, że część ludzi zmieniła się w ghule. Nie wiem, co było gorsze… zostać ghulem potępionym przez bogów, czy po prostu umrzeć z głodu.
Na szczęście my mieliśmy jeszcze trochę żywności. Przynajmniej do czasu. W końcu skończyły się nam zapasy… pieniędzy też nie mieliśmy… Wraz z rodzicami zdecydowaliśmy się na… uznaliśmy, że lepiej mnie sprzedać handlarzowi niewiolników. Z mojej trójki rodzeństwa byłam najstarsza. Miałam największe szanse, by sobie jakoś poradzić. Moje dwie siostry były jeszcze dziećmi… sprzedano by je do kopalni…

Tak też pozostawiłam swoją wioskę za sobą. Przekonana, że zostanę najpewniej sprzedana do burdelu.

Jednak chyba sam Kaoticno bóg fortuny musiał zmienić jej przeznaczenie. Na jej właściciela napadli bandyci i była pewna, że to koniec. Jednak zagrożenie zniknęło, równie nagle jak się pojawiło.
Mag, który pojawił się z nikąd, zabił wszystkich napastników czarami. Słyszałam legendy o magach. Mogą niszczyć całe miasta, zmieniać ołów w złoto, tworzyć przerażające potwory, wzywać demony do tego świata… Dotychczas myślałam, że to nie możliwe by człowiek posiadał taką moc. Teraz jednak mogę w to uwierzyć.

I ta niezrozumiała osoba mnie kupiła.

Nie rozumiem czemu, do tego teraz szliśmy przez środek lasu.

-Dokąd idziemy… Panie?       
                                                                  
-Mam w lesie bezpieczne schronienie. Nie martw się, tam nic ci nie grozi.

Bezpieczne schronienie w lesie? Chatka nad strumieniem?

Miejsce, do którego trafiliśmy, było zupełnie inne od tego, co sobie wyobraziłam. To była jaskinia. Po prostu jaskinia. Nie wiedziałam, że jest tu jakaś jaskinia… z drugiej strony nie znam lasu zbyt dobrze.

Jednak nie była to zwykła jaskinia. W środku była murowana i oświetlona jakimiś dziwnymi kamieniami w ścianach. Pewnie też są magiczne. Do tego jaskinia… tunel ciągnął się i ciągnął, skręcając co jakiś czas. Co to za miejsce…

-Panie, co to…

Nie zdążyłam dokończyć. W naszą stronę coś leciało z ogromną prędkością i… krzyczało.

NIE TO LECI PROSTO NA MNIE!!!

Mój pan jednak złapał tę rzecz bez problemu. Okazało się, że to… ludzka czaszka?!

-Mortimer! Co ja ci mówiłem?!

-Nie warto się hamować?

-Mówiłem, że masz się hamować, durna czacho!

CO TU SIĘ DZIEJE?! CZASZKI NIE MÓWIĄ!!! CZEMU GO TO NIE DZIWI!!! ZARAZ COŚ JESZCZE SIĘ ZBLIŻA. DZIEWCZYNA Z SZARĄ SKÓRĄ… CZEROWNYMI OCZAMI… KŁY… TO GHUL!!!

-Ghul!!!

-Stój spokojnie.

Momentalnie straciłam zdolność do ruchu i nie mogłam uciec.

-Spokój!

-Ale…

-Wiem, ale straszysz ją.

SPOJRZAŁA NA MNIE I ZACZĘŁA PODCHODZIĆ. CHWYCIŁA MNIE!!! ONA MNIE…

-Diana to ty?! Diana z Wyściółek?!

-Skąd znasz moje imię?!

-To ja! Zaria z Użyc!

ZARIA! ONA ZAGINEŁĄ!!! POSZŁĄ DO LASU!!! JEST GHULEM!!! ONA… JADŁA… ZNALAZŁA… TEN… MIEJSCE…

-No tak zapomniałem się przedstawić. Nazywam się Sandar, jestem nekromantą i mistrzem tego lochu.

-LOCH… MAGIA… GHUL… NEKRO…

W tym momencie poczułam jak moja świadomość odpływa.

***

Diana zaczęła osuwać się na podłogę. Na szczęście Zaria ją trzymała i zapobiegła upadkowi.
 Natychmiast spojrzała w moim kierunku.

-Zemdlałą. Sporo dziś przeszła.

Przenieśliśmy ją do mnie na łóżko. Jednak, kto by pomyślał, że kupię akurat przyjaciółkę Zarii. Świat przecież nie może być tak mały. Ktoś musi za tym stać. Ty… Kaoticno, to twoja sprawka, czyż nie! Odpowiedziała mi głucha  cisza. Milczenie oznacza zgodę! Przyznajesz… Auuu!!!

Nagle z sufitu spadła jakaś płytka i uderzyła mnie w głowę. Co jest?! Przecież nie mam prawa doznać obrażeń od czegoś takiego. Na płytce byłą gębę pewnego Boga z twarzą wykrzywioną na znak sarkazmu…

Coś tu jest napisane. Nawet nie chcę mi się tego czytać. Wywaliłem tę płytkę. Zresztą mam teraz na głowie inne rzeczy.

Usiadłem na krześle i zacząłem opowiadać. Widać Zarii bardzo to popsuło humor. Nic dziwnego. Całą ta sytuacja też mi się nie spodobała. Najdziwniejsze w tym jest to, że czuje się tylko lekko poirytowany. Za życia byłbym wkurzony. Możliwe, że bycie nieumarłym, zmieniło moją psychikę.
-Zaria zostań z nią! Ja idę przejść się po lochu.

Zostawiłem dziewczyny same. No obok jest jeszcze Mortimer i Garagan. Jednak nie ma się co martwić.

Bardziej martwi mnie inna kwestia. Co dalej? Znam już nieco okoliczną kulturę i tereny, jednak co mam z tym zrobić?

***

Nagle wyczułam dłonią coś miękkiego… Leżałam na czymś… To był tylko sen… Gdy otworze oczy będę w domu, a nade mną będzie kamienny sufit. Co?!

Gdzie ja jestem?!

-Diana! Nareszcie się obudziłaś.

Przywarłam do ściany. I spojrzałam ze Strachem. To była moja przyjaciółka Zaria, jest teraz ghulem. Na szyi miałam obroże. To nie był sen!

Nagle dziwi się otworzyły i pojawiło się coś wielkiego.

-Je…

-Spadaj Garagan!!! Tu nie ma nic do żarcia i weź ze sobą tę czachę!!!

Następnie Zaria rzuciła czaszką w tego wielkoluda! Następnie zatrzasnęła dziwi.
-Kurczę!

Spojrzałam na Zarie. Jej skóra była zupełnie szara, wyrosły jej pazury i na dodatek ten strój…
-Co tu się dzieje?

-To długa historia…

Zaria opowiedziała mi o wszystkim o głodzie w wiosce. Jak uległa pokusie. Uciekła, gdy zaczęła się przemiana. Życie w lesie i spotkanie pa… tej istoty… Szaleństwo…

Nie wiedzieć czemu potem zaczęłyśmy plotkować. Jak za starych dobrych czasów.

Po jakimś czasie wrócił nasz pan z jedzeniem i piwem. Byłam zadowolona. To, co zjadłam kilka godzin temu, należało już do zamierzchłej przeszłości.

-Panie chciałabym o coś zapytać.

-Słucham.

-Czemu nie kupiłeś. Nie wierzę, że zrobiłeś to z dobroci serca lub z kaprysu.

Uśmiechnął się…

***

Oooo… Nie zawiodłem się na niej. Ma coś w głowie.

- Masz racje miałem ku temu pewien cel. Zainteresowała mnie jedna z twoich umiejętności. Dokładnie umiejętność specjalna.

Obie otworzyły szeroko oczy. Widać, że żadna z nich nie może, uwierzyć w to co powiedziałem.
-Zaria wyjawiła mi, że wokół ciebie działy się dziwne rzeczy. Jak mniemam, ty sama nie raz widziałaś dziwne fenomeny. Ludzi otaczała mgła o różnych kolorach, ta mgła unosiła się też w powietrzu, czyż nie?

Pokiwała głową.

-To dlatego, że jesteś… magiem.

Obie otworzyły szeroko oczy. Gestem powstrzymałem je przed dalszą wokalizacją, a Diana w tym czasie bezwiednie patrzyła na swoje ręce.

-Wiem, co sobie myślisz. Gdybym była magiem, moja rodzina by nie głodowała. Żadna z tych złych rzeczy by się nie wydarzyła. Jednak teraz możesz tylko zobaczyć magiczną moc, nie umiesz nagiąć jej do swojej woli. Ja za chcę cię tego nauczyć. Będziesz moją uczennicą. Jeszcze jedno.
Dotknąłem palcem jej niewolniczej obroży.

-To już nie będzie potrzebne. Rozpad.

W tym momencie jej obroża się rozpadła na drobny miałki pył.

-Już nie jesteś niewolnicą. Jesteś częścią tego lochu jak my wszyscy. Witaj wśród nas Diano uczennico Nekromanty. Raduj się, gdyż nowa droga życia właśnie rozpostarło się przed tobą.
Przez chwilę popatrzyłem na obie dziewczyny.

Dokończcie posiłek, potem przyjdźcie do głównej komnaty, chcę coś ogłosić. Opuściłem moją komnatę. Trochę szkoda zniszczenia tej obroży. Fakt posiadania niewolnicy… ma coś w sobie… Jednak musiałem jakoś zacząć zyskiwać jej zaufanie. Gdybym tego nie zrobił, wszystko mogłoby pójść nie tak. W przyszłości mogła, by myśleć w ten sposób: „czemu mnie nie uwolnił”, „widzi we mnie tylko narzędzie” itd.

Jeśli chcesz zdobyć lojalność i szacunek podwładnych musisz ich odpowiednio traktować. Warto być miłym dla innych, chodźmy po to, by nie robić sobie wrogów. Jeśli wszystkich będziesz źle traktował w końcu możesz trafić na kogoś potężniejszego od siebie. Wielu o tym zapomniało i źle skończyło. Mimo to nadal odnoszę wrażenie, że jest ich zbyt mało.

W końcu wszyscy zgromadzili się przede mną. Mortimer, Zaria, Garagan i Diana.
-Słuchajcie mnie uważnie. Przez ostatnie kilka godzin rozmyślałem nad wszelką wiedzą, jaką posiadłem na temat tych ziem. W końcu podjąłem decyzje. Na tych terenach istnieje istota, którą szczerze gardzę i wobec której czuje tylko obrzydzenie. Dlatego się jej pozbędę i zajmę jej miejsce.
Omiotłem wszystkich spojrzeniem, by mieć pewność, że każdy uważnie mnie słucha.
-Pozbędę się Barona i zostanę nowym watażką wyrzutków!!

piątek, 20 marca 2020

Undead Dungeon Rozdział 8: Sandar idzie na miasto

Jestem po za lochem. Sam. Nie wiem co sobie myślicie, ale nikt nie zaatakował lochu, nawet gobliny nie przyszły. Sam wszyłem z lochu i teraz idę drogą gruntową w stronę miasta. Co ja tu właściwie robię?

Otóż przez kilka dni intensywnie myślałem czemu w ogóle ciągnie mnie do tego miasta. Nie mam właściwie, żadnego racjonalnego powodu by tam iść, ale z jakiegoś powodu chcę. Właściwie czego bym tam szukał? To pytanie bez odpowiedzi. Zresztą wygląda, że w obecnej postaci jestem rozpoznawalny jako żywy blady człowiek, a nie jako nieumarły. To dość uspokajające, ale i tak muszę tu jeszcze coś załatwić.

Przez kilka dni instruowałem Garagana, Mortimera i Zarie jak mają się zachowywać pod moją nieobecność.

Najłatwiej poszło z Garaganem. Jeśli ktoś włamie się do lochu ma natychmiast powrócić do swojej strefy i tam czekać na wroga. Gdy jakiś wróg wejdzie do jego komnaty ma go zmiażdżyć. Odpowiedzią tego ogra-zombi było bębnienie pięściami w klatę i zapewnienie, że… cytuje „ja zmiażdżyć wszystko”. Z pozostałą dwójką było gorzej.

Miałem dla nich znacznie bardziej odpowiedzialne zajęcie. W przeciwieństwie od Garagana, który dostał robotę pasującą do jego inteligencji ci mieli znacznie trudniej. Pod moją nieobecność mieli zarządzać pozostałymi sługami w lochu. Wątpię by któreś z nich miało w tej kwestii jakieś doświadczenie. Z drugiej strony nie ma tu za bardzo co się popsuć. Muszą po prostu co jakiś czas sprawdzić czy nieumarci trzymają się tras patrolowych. Innej roboty tu właściwie nie ma. Do zarządzania też nie ma zbyt wiele. Jak na razie mamy tylko jedno piętro.

O wiele trudniejsze są ich wzajemne relacje między sobą.  Dziewczyna będąca ghulem, która jeszcze nie przyzwyczaiła się do bardzo odkrywczego stroju, oraz zbocza czacha. Taaa… przepis na katastrofę, noo przynajmniej jakąś kłótnie. Musiałem dręczyć ich wyjaśnieniami przez kilka dni.  Jednak w końcu zrozumieli… chyba.

Następnie musiałem wydobyć jeszcze kilka informacji od Zarii na temat okolicznych ziem. Dotyczyło to między innymi obowiązującej tu waluty. Po zdobyciu tych informacji wypełniłem sakiewkę słuszną ilością miedzianych, srebrnych i złotych krążków. Zaria patrzyła się na monety jak sroka w gnat. Nie zdziwię się jeśli złote monety są dla niej rzadkość. Oprócz tego kupiłem worek, którego zawartość miała stanowić podstawę mojej bajki o łodzi. Obrazu dopełniała też nowa szata z kapturem i podróżny kij mające ukazać mnie jako zwykłego podróżnika.
Dobra teraz należy zachowywać się naturalnie i nie wychodzić z roli. Widać już bramy miasta. No to za dużo powiedziane. Właściwie to tylko wrota w palisadzie, ale i tak stoi przed nimi dwóch strażników.

-Stać! Czego tu?!

-Podróżnik. Chce zatrzymać się karczmie.

-Wejście do miasta kosztuje 10 międziaków. Płać.

-Dobrze oto pieniądze.

Wyciągnąłem z sakiewki dziesięć brązowych krążków i podałem drabowi. Idę o zakład, że gdybym zapłacił srebrną to powiedziałby, że nie ma wydać i zatrzymałby całą monetę. Reszta oczywiście poszłaby w jego kieszeń. Zresztą dobrze wiem co to za typy.

-Dobra właź.

-Zaraz co masz w tym worku?

Teraz odezwał się drugi.

-Zioła. Zbierałem je w okolicy.

Mówiąc to otworzyłem worek i pokazałem zawartość.

-Oooo… Duriak, Szarlang, Grotnik... Wiesz że…

-Zostaw mu Aszgan. I tak NIK tu w okolicy nie kupi ziół. Gdzie niby je sprzedasz.
-W sumie racja, Właź.

Facet chciał mnie okraść w świetle tutejszego „prawa”.  Nie powinno mnie to dziwić. Dobrze wiedziałem co to za typy, ale i tak powinni chyba utrzymywać jakieś pozory. Zobaczmy co jest za bramą.

***

Wygląda gorzej niż myślałem. W moich sługach jest więcej życia niż w mieszkańcach tego miejsca, a oni są martwi. Mieszkańcy chodzili z wzrokiem wbitym w ziemi, inni zaś nerwowo rozglądali się na boki. Gdy skupiłem na jednym z nich wzrok, czmychnął gdzieś w dal. Jakoś tak skojarzył mi się z królikiem, który czmychnął przed lisem. Na ulicach głównie byli mężczyźni nie widzę kobiet i dzieci. Prawdopodobnie chowają się w domach.

Co do samych budynków, to wszędzie są pozamykane okiennice. Zupełnie jakby w mieście rozpleniła się zaraza.

-Hej ty, na co się gapisz bladasie?

-Hej blady! Czemu zbladłeś?!

Oto i tutejsza plaga. Banda drabów o zakazanych twarzach pokryta tatuażami i bliznami. Do tego obskurna broń i pancerze. Zapewne szeregowe przydupasy barona.

-Hej blady! Głuchy jesteś? Przywalić ci?

Teraz próbował mnie zastraszyć spojrzeniem. Gdyby to był jakiś komiks to jego gębą byłaby pokazana z żabiej perspektywy z jakimś głębokim cieniowaniem i miną, która byłaby bardziej śmieszna niż straszna. Zupełnie jak jacyś chuligani z komediowego shonnena. W przeciwieństwie do komiksowych postaci, wobec tych tu nie da się czuć żadnej sympatii.

-Karczmy szukam.

-Co za parszywa gębą. Zaraz ją poprawię.

Po prostu odpowiedziałem, a on do mnie z pięściami? Czym on do cholery jest? Spitym kibicem legii czy naćpanym uczestnikiem Woodstock? Atakowanie kogo tylko popadnie to kiepska strategia. Zresztą jest wolniejszy niż moi słudzy, albo mnie się tak wydaje. Z łatwością złapałem jego pięść i zacisnąłem na niej dłoń.

-Dobra rozumiem. Karczma jest o tam. Prosto.

Zacisnąłem dłoń jeszcze mocniej.

-Przepraszam. Moja  wina.

Puściłem jego dłoń i odszedłem. Z tyłu zdążyłem jeszcze usłyszeć, że coś jest ze mną nie tak. W sumie racja. Już sam fakt nieumarłym czyni mnie dużo silniejszym od ludzi.

Po chwili zobaczyłem karczmę. Szyld z pełnym kuflem spienionego piwa nie pozostawiał złudzeń. Piwo… kiedy ja ostatnio piłem… zapewne przed zdiagnozowaniem tego przeklętego choróbska.
Pełen nadziei wszedłem do środka. Co jest?! WTF?! Tutaj jest bardziej smętnie niż na zewnątrz. W środku jest tylko parę osób z gałami wbitymi w stół. Szczególne zagęszczenie mroku panuje za szynkwasem. Epicentrum mroku w tej części karczmy wydawał się być sam karczmarz. Gdy tylko się zbliżyłem…

-Już płaciłem!!!

Więc banda pobiera jeszcze haracz od mieszkańców, i w zależności od stanowiska nazywają podatkami lub łapówkami.

-Je jestem od… nich. Jestem klientem.

-Przepraszam! Co podać?

-Piwo.

Zapłaciłem jednego miedziaka. Podniosłem gliniany kufel pod nos i zaciągnąłem się chmielnym zapachem.

-Długo pan w drodze?

-Tak, ale jestem już na powrotnym szlaku.

Dalej opowiadałem o kraju magów. Nie wolno mi było jednak zbyt wiele powiedzieć. Zwaliłem to na mojego mistrza-tyrana. Tak mnie gnał, że to przez niego tak zbladłem.

Piwo było wspaniałe. Czemu by nie wziąć na wynos. Mógłbym je wypić z Zarią i Garaganem. Czemu by nie?

-Proszę trzy antałki na wynos. Razem z kaucjami za beczki dwanaście srebrników.

Wyciągnąłem monety z mieszka i podałem karczmarzowi, wtedy nagle w karczmie zrobił się ruch. Wszyscy naglę powstali i próbowali jak najszybciej opuścić budynek.

-Jakiś gość? Baron idzie! Szybko otworze ci tylne wejście.

Za późno. Za nami otworzyły się dziwi i weszło przez nie kilku drabów. Nie różnili się zbytnio od tych dwóch, których spotkałem parę chwil temu. Były jednak dwa wyjątki. Wielki napakowany skinhead w czarnej zbroi z wytatuowanym na czerepie krukiem. Drugi to niski grubas w bogatej szacie. Zapewne to w ten zbroi jest baronem. Wyczuwam od niego coś podobnego co czułem od Gugi, ale bez tego całego prymitywizmu. Drugi nie czuje niczego. Zupełnie od jakiejś tłustej świni. Zaraz kiedy ja posiadłem taki instynkt?

-KARCZMARZU PIWA DLA WSZYSTKICH!!!

-Oczywiście.

Karczmarz spojrzał na mnie przelotnie, a ja pokiwałem głową na znak tego, że poczekam. Zresztą może się czegoś dowiem…

Dowiedziałem się nawet więcej niż bym się spodziewał. To nie łysy jest Baronem, tylko ten gruby. Jeden z szeregowych przysunął mu krzesło, a drugi… ogólnie przymilają się tak służalczo, że aż robi mi się niedobrze. Kruczogłowy stał z boku. Wydawał się nieruchomy, ale lekko ruszał oczami. Całkowite przeciwieństwo swego szefa. Ja staram się być wielkim nieobecnym. Jednak mi nie wyszło. Jeden ze zbirów mnie zauważył. Zaraz też próbował tego co ci na zewnątrz…

-Agan! Chodź tu!

-Kruku. Powalczę z nim i wezmę ten worek. Dobra ty w kiecce skoro się zgodziłeś, to cho no tu. Spiorę ci mordę.

Żadnego wyzwania nie przyjąłem. Facet chce po prostu mnie okraść. Co oni sobie myślą? Kojarzą zioła z zielem?!

-Agan! Swoim zachowanie, przeszkadzasz pić Baronowi. Jeśli dalej będziesz…

-Zachowaj sobie swoje zwiędłe świstki. Nie są nic warte. Musiałbyś mi zapłacić by je wziął.

Więc ten facet miał ksywkę Kruk. Co było pierwsze ksywka czy tatuaż. Jedno jest pewne gość umie przerazić spojrzeniem Zabrałem moje antałki wraz z workiem i wyszedłem oraz cym prędzej opuściłem to miasto.

Wracałem do domu okrężną drogą i myślałem o tym co widziałem.  Ludzie po prostu boją się tego… wieprza. Nie on sam, nie jest groźny, jednak ma bandę siepaczy. Z tego co sprawdzałem magią. Tutejsi są dość słabi. Moje szeregowe truposzczaki są silniejsze niż przeciętny mieszkaniec i nieco słabsze niż przeciętny bandyta Barona. Jedyny, który się wyróżnia to ten cały Kruk. Jest dość silny by walczyć z Gagaranem. Nie rozumiem tylko czemu trzyma z tym grubasem.

Słowem banda lekko silnych bandytów gnębi słabych wieśniaków. Jakie to typowe. Jednak czegoś nie rozumiem… Normalnie byłbym wzburzony, by nie powiedzieć wściekły. Jednak czuje się tylko lekko zirytowany, ale i tak zdaje się to dochodzić z oddali i szybko gaśnie. Czyżby był to skutek stania się nieumarłym? To możliwe…

Chyba dość już odeszłam od miasta. Teraz skręcę w las i pójdę do domu. Postanowiłem dla niepoznaki zerknąć do wora i udać, że zastanawiam się czy nie zebrać większej ilości ziół.
Nagle moje rozważania przerwały odgłosy walki tuż za zakrętem. Zobaczę co to. Materiałów nigdy za wiele.

Gdy dotarłem na miejsce walka dobiegała końca. Bandyci otoczyli jeden zakryty wóz i zbliżali się do jednego ocalałego.

-Negatywna pocisk.

Trafiłem jednego. Po tym jak padli na ziemię, reszta poza jednym rzuciła się na mnie z bojowym krzykiem na ustach. Postanowiłem załatwić ich za jednym razem.

Gdy tylko dość się do mnie zbliżyli uwolniłem kolejne zaklęcie.

-Negatywna fala.

W przeciwieństwie do pocisku jest to zaklęcie obszarowe. Wszyscy zaś weszli w zasięg. Każdy odczuł to samo. Najpierw odczuli jakby ich umysły pogrążały się w bezdennej rozpaczy. Jakby wpadli do bezkresnego dołu pełnego płynnej lepkiej smoły. Smoły zimnej jak lód okradającym ich z ciepła i dobrych myśli.

Dalej ofiara czuje się jakby była rozrywana przez pojawiające się z nikąd haki i kąsana przez niewidoczne bestie. Na końcu ból skupia się w sercu… wtedy następuje przepełniona agonią śmierć.

Wszystko to dzieje się mniej więcej w sekundę czasu rzeczywistego. Jednak ofiara odczuwa to jako bardzo długi czas… godziny… dni… tygodnie… miesiące… a nawet lata.

Moc zaklęcia jest potężna, stanowi klasykę czarnej magii. Nie zdziwię się jeśli te czary są zakazane.
Podszedłem do pozostałej dwójki. Kupca i ostatniego bandyty. Zaraz wydaje mi się jakoś, tak znajomy.

-Nie podchodź!!! Co ty tu robisz!?! Czym ty jesteś, no czym!?!

Już go poznaje! To ten któremu gniotłem pięść w mieście. Nagle odrzucił miecz i zaczął uciekać.

-Niemoc.

W jednej chwili opuściły go wszystkie siły, a mięśnie zwiotczały. Padł jak długi na ziemie nie zdolny do jakiegokolwiek ruchu.

Przeszedłem obok wbitego w ziemię kupca. Podniosłem tę wywłokę jedną ręką i spojrzałem w oczy. Dla lepszego efektu rzuciłem na siebie zaklęcie, które powodowało to, że wzbudzałem strach u moich ofiar.

-Ładne porządki panują na waszych ziemiach. Ciekawie co na to Baron?

Zacisnął zęby. Widać bał się, ale nie zamierzał puszczać pary z gęby.

-Zadałem ci pytanie! Słowo bólu.

Powietrze rozdarł krzyk torturowanego. Nie potrzebne są żadne imadła, ani inne wymyślne narzędzia gdy zna się czarną magie.

-Odpowiadaj!

Milczy.

-Skoro tak. Słowo bó…

-Dobra dobra, już mówię. Baron wie o tym, ale nic go to nie obchodzi dopóki dostaje udział!
Otworzyłem szeroko oczy. Termin państwo bandyckie nabiera tu dosłownego znaczenia.

-Ktoś jeszcze z wami był?

-Nie.

-Czy mówiliście komuś, że opuszczacie miasto?

-Ta… Tak.

-W porządku nie jesteś mi już potrzebny.

-Czekaj! Nie! Nie chce umierać!

-Wezmę to pod uwagę jeśli ty kiedyś kogoś oszczędziłeś i nie zrobiłeś temu komuś krzywdy.
-Pewnie. Może nie wyglądam, ale jestem miły. Po prostu miałem…

-Kiepski z ciebie kłamca.

Zerwał kontakt wzrokowy i spojrzał w lewo. Mowa ciała. Tym razem przetrąciłem mu kręgosłup. Dalsze użycie magii byłoby marnotrawstwem, zwłaszcza na coś takiego.

Odrzuciłem od siebie to ścierwo. Lepiej będzie zostawić trupy w spokoju.

Po pierwsze nadal jest tu świadek, a nie chcę afiszować się z nekromancją. Dlatego użyłem zaklęć typowych dla czarnej magii.

Po drugie. Lepiej by baronowi znaleźli coś przy drodze, niż zaczęli przeszukiwać las.  Pewnie i tak domyślą się, że wszystko co się stało to robota maga. Jednak skoro Baron pozwala swoim ludziom na takie akcje, to pewnie uzna, że jakaś karawana, miała wędrownego maga w ramach eskorty. Na pewno będę na liście podejrzanych, ale nie mam się czym przejmować.

Zwróciłem się do kupca.

-Wszystko w porządku?

-Tak… dziękuje.

Widać, że on też się boi. Tylko czemu… aaa

-Przepraszam nie dezaktywowałem zaklęcia.

Wyłączyłem zaklęcie powodujące strach.

-Lepiej.

-Znacznie. Jesteś magiem?

-Tak. Mistrz wysłał mnie w świat. Jesteś kupcem?

-Tak.

-Czym handlujesz, może coś kupie.

Dla lepszego efektu kilkakrotnie klepnąłem dłonią sakiewkę.

-Wiesz w tej chwili wybór jest niewielki. Większość mojego towaru jest w Granwik, to za terytorium Barona. Przyjechałem tu kupić nowy towar. Jeśli chcesz możesz zobaczyć, ale nie gwarantuje, że ktoś o twojej mocy będzie zadowolony.

Podszedł do wozu i zaczął odwijać plandekę. Ja w tym czasie się zastanawiałem, co on może tu kupować. Raczej wątpię by tutejsi byli w stanie produkować coś na eksport. O co właściwie może tu chodzić?

W końcu mogłem podejść i zobaczyć. Pierwszą rzeczą pod płachtą była żelazna krata, drewniana podłoga była pokryta słomą. W kącie zaś siedziała jedna skulona dziewczyna.

-Hej. Choć tu i pokaż się.

Dziewczyna wstała i podeszła do kraty. Nie wyglądała imponująca. Wyglądała jakby życie dało jej w kość, a ubrania jakie miała na sobie były połatane w wielu miejscach. Nie pachniała też świeżo.

-Wyprostuj się!

Dopiero teraz dało się zobaczyć, że ma całkiem duże piersi. Jednak największą uwagę przykuwał metalowy pierścień na jej szyj.

Niewolnica.

Dowiedziałem się kolejnej rzeczy o tym świecie.

-Gdzie ją kupiłeś? Od Barona?

-Nie, w jednej z wiosek.

-Rodzina ją sprzedała?

Coś mi mówiło, że nie chcę wiedzieć.

-Tak Panie, w tutejszej okolicy panuje głód. Chłopi nie mieli zbyt dobrych plonów. No i innym miejscu. Pan po prostu wziąłby po prostu ile się należy. Baron jednak zdziera z chłopów co tylko mają. Doszło do tego, że muszą jeść trawę i korę.

-Jest tak źle, że muszą sprzedawać własne córki żeby przeżyć?

-Sama się zaoferowałam. Nie chciałam patrzeć jak moje siostry…

Kupiec, chciał ją powstrzymać przed dalszym mówieniem przez łzy. Powiedziałem, że może mówić.  Jest tu jednak gorzej niż myślałem. Wygląda na to, że miasto było lukrem na torcie. Tak, dość zepsutym torcie. Zbadałem dziewczynę identyfikacją. Nie spodziewałem się wiele. Najpewniej skończy jako prostytutka w jakimś budynku, lub jednorazowa robotnica w kopalni.

Ciekawe. Umiejętności typowe dla chłopki. Gotowanie, uprawa roli, hodowla zwierząt. Jednak jedna zdolność okazała się ciekawa. W porównaniu z brakiem kilku innych, może się okazać ciekawym źródłem wiedzy.

-Ile za nią chcesz? Przy okazji dołożę, te zioła.

Podałem mu worek. Kupiec je przejrzał i zaproponował dwie złote monety. Podałem mu pieniądze. Po chwili dziewczyn była poza wozem, a ja trzymałem linę przywiązaną do jej obroży.

Musieliśmy jeszcze dopełnić rytuału zniewolenia, który opierał się na runach i krwi przyszłego właściciela. Dzięki samym runą nie potrzebna jest żadna inkantacja, ani splatanie magiczne. Wystarczy aktywować runy na narzędziu do pobrania krwi, a wzbudzoną tam krew przenieść na obroże.

Władca Lochu. Nekromanta. Pan nieumarłych. Właściciel niewolników. Chyba spełniam już wymogi na tytuł „Zły gość”.

-Miło robić z tobą interesy. Jestem Bargin Vornisen. Zapraszam cię do mojego sklepu w Grawik. Mam wiele ciekawych okazów.

Kupiec wsiadł na swój wóz i odjechał. Nie zabrał nic co pozostało po bandzie. Wygląda na to, że łupy zostały dla mnie. Warto zabrać pieniądze i broń. Zbroje są duże. I zbyt niewygodne by zabrać je w dłuższy transport bez wozu. Niestety nie wiem czy w tym świecie istnieje jakaś wymiarowa przestrzeń magazynująca, albo jakieś przedmioty pełniące tę rolę. Przydałyby się. Niestety w moim menu skarbów ich nie ma.

Kazałem dziewczynie usiąść przy drodze i dałem jej coś do jedzenia. Sam zabrałem się do roboty zebrałem broń w jednym miejscu i związałem w formie paczki, a pieniądze zebrałem do osobnej sakwy. Gdy skończyłem zwróciłem się do dziewczyny.

-Jak ci na imię?

-Diana.

-W porządku idziemy Diano.

Czas do domu.