piątek, 15 maja 2020

Undead Dungeon Rozdział 12: Spiski i Ocet


To już ten dzień. Mimo wszystko minęło kilka dni więcej niż początkowo zakładałem.  Było ku temu kilka powodów.  Musiałem się nieco nauczyć o piśmie tego świata.

Alfabet łaciński nie istniał w tym świecie. To było naiwne z mojej strony. Idę o zakład, że na gębie pewnego boga wredności pojawił się uśmiech. Bez względu jaki to będzie uśmiech dla mnie każdy jego wyszczerz jest paskudny. W tym całym mieście barona… jak mu było… a tak Pittsburg. No więc w Pittsburgu nie widziałem, żadnych szyldów z napisami. Bez wątpienia piśmiennictwo było umiejętnością rzadką i większość ludzi nie umie pisać, ani czytać. Jeśli wierzyć temu co słyszałem z różnych ciekawostek historycznych również ich umiejętność dokonywania obliczeń jest dość ograniczona.

Mimo to jak ta sytuacja była… nieważne jaka. Umiałem pisać i czytać. Było to dla mnie tak naturalne jak a ziemi. Nie będę wybrzydzał.

Przeprowadziłem kilka doświadczeń z Zarią i Dianą. Diana znacznie lepiej sobie radziła.  Tego mogłem się spodziewać po córce sołtysa.  Zaria odpadła bardzo szybko. Zaczęła strzelać i robić maślane oczy. To było na swój sposób urocze, ale nic jej to nie pomoże, czeka ją nauka. Cień i ten wyraz strachu na jej twarzy też jej nie pomoże.  Diana rozumiała dodawanie odejmowanie, nawet mnożenie i dzielenie. Jednak odpadła na bardziej zaawansowanych rzeczach takich jak potęgowanie i pierwiastkowanie.

Kolejną sprawą było szkolenie Diany. Niech sobie nie myśli, że będę zaniedbywał jej szkolenie. Udało jej się nauczyć też nowego zaklęcia.

Po trzecie trzeba było zaplanować podróż. Niby aż tak daleko nie było, ale trzeba było jakoś zacierać ślady. Baron to według mnie przygłupi tłusty wieprz, jednak pod tą zwałom tłuszczu może kryć się coś niebezpiecznego. Do tego ten łysy facet z tatuażem.  Krótko… w Pittsburgu, może być kilka osób, które mogą jako tako kojarzyć  fakty. To zaś nie jest dla mnie korzystne, gdyż chce pozostawać w cieniu. Szkielety lub zombiaki mogłyby zwrócić na siebie uwagę. No pod warunkiem, że powstały z ludzi. Gobliny i ogr nie powinny nikogo zdziwić, zwłaszcza jeśli zostaną tylko ślady stóp na ziemi i martwe ciała. To była nasza eskorta zombie-gobliny i Garagan.

W końcu wszystko było gotowe. I mogliśmy ruszać.

Szliśmy w lesie, ale przodem wysłałem kilka goblinów, które miały pełnić rolę zwiadowców.  Byliśmy w trasie gdy myślałem o tym co powiedziała mi Diana o swojej wiosce. 

Właściwie była to wioska rolnicza. Rolnicy uprawiali pszenicę, proso i różne warzywa. Do tego na każde gospodarstwo przypadało kilka kur. Do tego studnia. I właściwie tyle.  Typowa zaściankowa wieś.  I jedyne miejsce gdzie mogę znaleźć jakieś zaczepienie.

Gdy tak sobie rozmyślałem  podbiegły do mnie Goliny zwiadowcy.

-O co chodzi?

Gobliny zaczęły charczeć. Diana nie mogła jeszcze kontrolować nieumartych, więc nie mogła wykorzystać więzi umysłowej by zrozumieć ich mowę. Dopiero co zaczęła się uczyć magii. Na to zdecydowanie nie pora.

-Drogą przemieszcza się wóz otoczony przez uzbrojoną grupę.

Diana przyłożyła dłoń do ust. Zresztą ja pomyślałem o tym samym. To byli żołnierze barono, którzy zamierzali zebrać należne baronowi podatki.  Mówiąc nie kwieciście , to była banda zbirów planujące po prostu ograbić wioskę pod pretekstem podatków.

-Ilu ich jest?

Według goblinów było ich dwudziestu. Według słów Diany w wioska składała się z kilku gospodarstw, co dawało około 50 ludzi. Doliczając osoby starsze i dzieci. Nawet gdyby wszyscy łącznie z dziećmi stanęli by do walki, mieliby niewielkie szanse na wygraną. Widły i lniane koszule kontra kolczugi i miecze, do tego dochodzi różnica w wyszkoleniu bojowym.  Słowem wieśniacy, albo oddadzą wszystko co mają, albo baronowi ich zabiją. Diana to wie i patrzy na mnie błagalnym spojrzeniem, ale nie ośmiela się nic mówić.

-Jeśli ktoś zaatakuje tę bandę, to wina spadnie na wieśniaków. O ile napastnicy będą ludźmi.
-Garagan. Zbierz gobliny i zaatakuj tę bandę! Pamiętaj, że kilku z nich musi przeżyć i uciec.
-Kilku uciec, resztę zmiażdżyć i zjeść.

-Dokładnie. Ruszaj i nie wahaj się być brutalny.

***

To co stało się potem było takie… zabawne.

poniedziałek, 4 maja 2020

Undead Dungeon Rozdział 11: Lekcje Magii


Rano obie dziewczyny obudziły się na kacu. Właściwie mnie to nie dziwi. Obie sporo wypiły i na dodatek odstawiły niezły pokaz. Niestety.

-I jak doszłyście do siebie?

Obie tylko jęczały.

-Auuu…

-Co się wczoraj stało?

Nie pamiętają? Może to i lepiej…

-Nie pamiętacie?! Spiliście się i odstawiliście taki pokaz! Zróbcie to jesz…

Zapomniałem o tej zboczonej czasze. Mortimer myśli tylko kutasem, chociaż go nie ma… Walnąłem go tak, że grzmotnął na podłogę. Jako nieumarły jestem silniejszy niż za życia.

-Ouu jech…

Co to ma być?! Spodobało mu się. Zresztą nieważne.

Gruch

Chwila co to był za dźwięk? Dochodził gdzie z tyłu. Powoli się…

-Szefie to kolejna skrzynia!!! Szybko otwieraj chce wiedzieć co tam jest.

Ta głupia czacho już powstała i pchnie Dianę w stronę skrzyni. Jeśli chodzi o to kto podesłał nam tę skrzynie i co w niej jest… domyślam się czyja to sprawka. Do skrzyni dołączony jest też list.
Tak jak myślałem, ten sam nadawca.

-Diana potrafisz to przeczytać?

Pokazałem jej list od Kaoticno.

-Nie… nie umiem tego przeczytać.

-Diana, przecież twój ojciec jest sołtysem.

-Nie rozpoznaje pisma.

Alfabet łaciński nie istnieje w tym świecie? To ważna informacja.  

-Diana otwórz to nim będzie za późno! Szybko!!!

-Już dobrze!

Diano otworzyło skrzynie i…

-Co to jest?