To już ten dzień. Mimo wszystko minęło kilka dni więcej niż
początkowo zakładałem. Było ku temu
kilka powodów. Musiałem się nieco
nauczyć o piśmie tego świata.
Alfabet łaciński nie istniał w tym świecie. To było naiwne z
mojej strony. Idę o zakład, że na gębie pewnego boga wredności pojawił się
uśmiech. Bez względu jaki to będzie uśmiech dla mnie każdy jego wyszczerz jest
paskudny. W tym całym mieście barona… jak mu było… a tak Pittsburg. No więc w
Pittsburgu nie widziałem, żadnych szyldów z napisami. Bez wątpienia
piśmiennictwo było umiejętnością rzadką i większość ludzi nie umie pisać, ani
czytać. Jeśli wierzyć temu co słyszałem z różnych ciekawostek historycznych
również ich umiejętność dokonywania obliczeń jest dość ograniczona.
Mimo to jak ta sytuacja była… nieważne jaka. Umiałem pisać i
czytać. Było to dla mnie tak naturalne jak a ziemi. Nie będę wybrzydzał.
Przeprowadziłem kilka doświadczeń z Zarią i Dianą. Diana
znacznie lepiej sobie radziła. Tego
mogłem się spodziewać po córce sołtysa.
Zaria odpadła bardzo szybko. Zaczęła strzelać i robić maślane oczy. To
było na swój sposób urocze, ale nic jej to nie pomoże, czeka ją nauka. Cień i
ten wyraz strachu na jej twarzy też jej nie pomoże. Diana rozumiała dodawanie odejmowanie, nawet
mnożenie i dzielenie. Jednak odpadła na bardziej zaawansowanych rzeczach takich
jak potęgowanie i pierwiastkowanie.
Kolejną sprawą było szkolenie Diany. Niech sobie nie myśli,
że będę zaniedbywał jej szkolenie. Udało jej się nauczyć też nowego zaklęcia.
Po trzecie trzeba było zaplanować podróż. Niby aż tak daleko
nie było, ale trzeba było jakoś zacierać ślady. Baron to według mnie przygłupi
tłusty wieprz, jednak pod tą zwałom tłuszczu może kryć się coś niebezpiecznego.
Do tego ten łysy facet z tatuażem. Krótko… w Pittsburgu, może być kilka osób,
które mogą jako tako kojarzyć fakty. To
zaś nie jest dla mnie korzystne, gdyż chce pozostawać w cieniu. Szkielety lub
zombiaki mogłyby zwrócić na siebie uwagę. No pod warunkiem, że powstały z
ludzi. Gobliny i ogr nie powinny nikogo zdziwić, zwłaszcza jeśli zostaną tylko
ślady stóp na ziemi i martwe ciała. To była nasza eskorta zombie-gobliny i
Garagan.
W końcu wszystko było gotowe. I mogliśmy ruszać.
Szliśmy w lesie, ale przodem wysłałem kilka goblinów, które
miały pełnić rolę zwiadowców. Byliśmy w
trasie gdy myślałem o tym co powiedziała mi Diana o swojej wiosce.
Właściwie była to wioska rolnicza. Rolnicy uprawiali
pszenicę, proso i różne warzywa. Do tego na każde gospodarstwo przypadało kilka
kur. Do tego studnia. I właściwie tyle.
Typowa zaściankowa wieś. I jedyne
miejsce gdzie mogę znaleźć jakieś zaczepienie.
Gdy tak sobie rozmyślałem
podbiegły do mnie Goliny zwiadowcy.
-O co chodzi?
Gobliny zaczęły charczeć. Diana nie mogła jeszcze
kontrolować nieumartych, więc nie mogła wykorzystać więzi umysłowej by
zrozumieć ich mowę. Dopiero co zaczęła się uczyć magii. Na to zdecydowanie nie
pora.
-Drogą przemieszcza się wóz otoczony przez uzbrojoną grupę.
Diana przyłożyła dłoń do ust. Zresztą ja pomyślałem o tym
samym. To byli żołnierze barono, którzy zamierzali zebrać należne baronowi
podatki. Mówiąc nie kwieciście , to była
banda zbirów planujące po prostu ograbić wioskę pod pretekstem podatków.
-Ilu ich jest?
Według goblinów było ich dwudziestu. Według słów Diany w
wioska składała się z kilku gospodarstw, co dawało około 50 ludzi. Doliczając
osoby starsze i dzieci. Nawet gdyby wszyscy łącznie z dziećmi stanęli by do
walki, mieliby niewielkie szanse na wygraną. Widły i lniane koszule kontra
kolczugi i miecze, do tego dochodzi różnica w wyszkoleniu bojowym. Słowem wieśniacy, albo oddadzą wszystko co
mają, albo baronowi ich zabiją. Diana to wie i patrzy na mnie błagalnym
spojrzeniem, ale nie ośmiela się nic mówić.
-Jeśli ktoś zaatakuje tę bandę, to wina spadnie na
wieśniaków. O ile napastnicy będą ludźmi.
-Garagan. Zbierz gobliny i zaatakuj tę bandę! Pamiętaj, że
kilku z nich musi przeżyć i uciec.
-Kilku uciec, resztę zmiażdżyć i zjeść.
-Dokładnie. Ruszaj i nie wahaj się być brutalny.
***
To co stało się potem było takie… zabawne.